wtorek, 8 stycznia 2013

Rozdział 46 - "Hospicjum"

Dziękuję Wam za wszystkie komentarze! W miarę możliwości staram się regularnie zaglądać na Wasze blogi i je komentować, a jeśli coś opuszczę, wybaczcie i przypomnijcie :)

Rozdział dedykuję
Olga Lowe, dziękuję, że poświęciłaś czas na nadrobienie :*

W tym rozdziale odbywa się przekazanie pieniędzy na hospicjum dziecięce. Dodatkowo Jay kontynuuje swój plan
dotyczący Madzi i Natha.

~*~

Kierowniczka rzeczywiście nie posiadała się z radości. Gdy tylko ujrzała Monikę na dole w recepcji, rozpromieniona podbiegła do niej, zanim ta zdążyła zapytać pracownicę hotelu, gdzie znajdzie szefową. Elegancka kobieta wyglądała koszmarnie. Oczy miała przekrwione i podpuchnięte, do tego zachowywała się, jakby wypiła kilka mocnych energetyków. Ręce jej drżały, włosy miała tłuste, a wczorajszy strój przesiąkł potem i rozlaną na kolana wódką, której woń delikatnie unosiła się w holu, drażniąc w nozdrza każdego, kto śmiał się do niej zbliżyć.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – powiedziała, łapiąc dziewczynę za łokieć i odciągając ją na bezpieczną odległość od recepcjonistki. – Ten młodzieniec z lokowanymi włosami wyjaśnił mi wszystko. Twoje wczorajsze wyczyny zasługują na nagrodę, dlatego… ta dam! – Kobieta zamaszystym gestem wyjęła z teczki, którą trzymała w objęciach, czek.

Monika z niepokojem spojrzała na niego, pewna, że jest to jakiś kwit do zapłaty. Ile mogła kosztować zepsuta maszyna do piany? Czy jej pieniądze starczą? Całe szczęście, że Tom je odzyskał, bo nie była pewna, czy 400 funtów, które jej zostały ze sprzedaży konsoli Zayna było wystarczającą kwotą. Zamiast weksla ujrzała jednak prawdziwy czek, na którym wypisane było trzysta dolarów.

- Pani chyba żartuje… - powiedziała cicho.

- Za mało? – spytała zaniepokojona kierowniczka. Odliczyłam twój dług dla Jayne Collins i zaraz przeleję jej go na konto. Ale masz rację, to za mało. Pięćset! – oznajmiła, wyrywając dziewczynie czek, drąc go na części i wypisując kolejny, tym razem na pięćset dolarów.

- Ale… Ja nie mogę tego przyjąć – tłumaczyła się dziewczyna. Było jej strasznie głupio, w końcu zepsuła maszynę do piany, wywołała pożar zasłon i Bóg wie, ile zniszczeń dokonała.

- Ależ oczywiście, że możesz! Kto wie, co by się stało, gdybym cię nie zatrudniła? – Kierowniczka urwała, widząc, jak dwóch rosłych mężczyzn wynosi kolejno maszynę do piany i resztki rzeźby wulkanicznej.

Ironia losu, pomyślała Monika. Kawałek dalej policjant i policjantka przesłuchiwali barmana, a sala, którą było widać przez oszklone drzwi wyglądała jak pobojowisko. I za to zamierzali jej jeszcze płacić?

- Złapali też DJ’a i jego dziewczynę, którzy naszpikowali mnie prochami. Wyobraź sobie, że nad ranem próbowali wykraść pieniądze z sejfu dla chorych dzieci! – tłumaczyła kierowniczka. – Całe szczęście, że inny młody człowiek… Chyba nawet ten z twojego zespołu, udaremnił ich napad. Odzyskał wszystkie pieniądze!

Kobieta wskazała na siedzącą w radiowozie parkę. Z holu hotelowego słabo było widać ich twarze, ale tę fryzurę Monika poznałaby i z zamkniętymi oczami. Blond lokowane włosy i różowe pasemka. To musiała być Katey. Czy naprawdę nie potrafiła dobierać sobie normalnych znajomych? A może tam gdzie ona się pojawiała wszyscy nagle stawali się nienormalni?

- To oni dali mi prochy – wyjaśniła kierowniczka. Katey pukała właśnie w szybę i wskazywała na nich palcami, najprawdopodobniej rozpoznała Monikę i chciała zrzucić część winy na nią.

Przerażona dziewczyna odciągnęła kobietę na bok, udając, że chce, żeby się kawałek przeszły. Kiedy uniknęły groźnego wzroku, mogły kontynuować rozmowę.

- Wiadomo, czy działali sami? – spytała zaniepokojona Monika.

- Twierdzą, że ty im pomagałaś. - Kobieta machnęła ręką. – Policja chciała cię przesłuchać, ale skłamałam, że żadna Monica z Polski nie pracowała przy przyjęciu. Przecież to niedorzeczne! Jak rzekomo miałaś brać w tym udział, skoro uratowałaś mi życie, wyprowadzając mnie z tego harmidru, podczas gdy wszyscy byli zajęci ratowaniem własnej skóry?

Kierowniczka się roześmiała, a Monika uśmiechnęła się dość sztucznie. Miała wyrzuty sumienia, no ale w końcu Katey i DJ sami byli sobie winni.

- A co z Tomem? – spytała w końcu. – To znaczy… Z chłopakiem, który udaremnił napad?

- Policja już go przesłuchiwała, ale było to zanim wstałam. Ominęło mnie cale zamieszanie, bo spałam jak zabita. Obudził mnie dopiero ten twój znajomy, który wyjaśnił mi całą sytuację.

Monice zaczęło przejaśniać się w głowie. Zapewne Tom zszedł do holu i zobaczył Katey z DJ’em, którzy wynoszą słoik i kasetkę. Czy ich znokautował, czy przemówił im do rozsądku, tego nie wiedziała. Zapewne jednak odebrał im pieniądze i powiadomił policję, dzięki czemu cała sytuacja skończyła się dobrze.

- Teraz jestem trochę zalatana. Nie do końca wytrzeźwiałam, a muszę zająć się uroczystą galą przekazania pieniędzy na hospicjum dla dzieci.

- Na hospicjum? – spytała Monika z gulą w gardle.

- Tak, kochana. A myślałaś, że na kogo zbieramy?

- Nie wiem. – Dziewczyna wzruszyła ramionami.

- Tak czy siak, zaraz przyjedzie karetka, która ma mnie zabrać na badania obecności narkotyku we krwi. Lekarz pierwszego kontaktu nie potrafił rozpoznać substancji, a jest to konieczne ze względu na ewentualne powikłania.

- Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze! – przyznała Monika, a kobieta uśmiechnęła się szeroko.

- Złota dziewczyna! Mam nadzieję, że kolega przekazał ci dobre wieści? Możesz wrócić do swojego pokoju na górze, bo służbówka jest zupełnie niegodna bohaterki.

Bohaterka. Dumnie brzmiało to słowo, ale fakt, że to ona spowodowała całe zamieszanie no i odebrała pieniądze hospicjum dla dzieci czynił z niej coś zupełnie odwrotnego. Pożegnała się z kobietą i nie mogła pozbyć się wyrzutów sumienia.

W końcu to ona zniszczyła jedną salę, wywołując pożar. To ona wpadła na pomysł wydębienia z kierowniczki szyfru do sejfu. To ona pokłóciła Kelsey z Tomem. To ona była sprawczynią wszystkich niepowodzeń. Rozważała zaszycie się w bezpiecznym pokoju, kiedy ujrzała Caroline Flack, która mknęła na wysokich obcasach przez korytarz, ciągnąc za sobą walizkę i rozmawiając przez telefon. Dziewczyna przyczaiła się tyłem, udając, że czyta gazetę, wyłożoną na ladzie recepcji i podsłuchiwała konwersację prezenterki.

- Tak, widziałam wiadomości… Nie odpuszczę, bo ta małolata ostro przegięła… Znajdę ją i się z nią policzę. To twoja wina, że wyjechałam... Twoje fanki nie dają mi spokoju, nie mogę wiecznie udawać, że groźby śmierci mnie nie obchodzą… - Każde ze zdań oddzielone było nasłuchiwaniem odpowiedzi po drugiej stronie słuchawki. – Niedługo mam samolot, tu jest niezłe zamieszanie, a ja nigdzie nie mogę znaleźć tej małolaty, która mnie zaatakowała w sklepie… Nie, nie wiem, kim ona jest.

Teraz Monika już wiedziała, że ma to sens. Caroline rozmawiała ze swoim młodszym kochankiem i najprawdopodobniej mówili o Madzi i o sensacyjnym materiale, puszczanym w telewizji. Groźba, która wyszła z ust prezenterki wisiała nad nimi jak fatum, należało jak najszybciej poinformować o tym Madzię.

Dziewczyna pobiegła w kierunku windy, by szybko znaleźć się na górze. Po drodze jednak przystanęła, by zobaczyć tablicę, na której wisiało ogłoszenie o uroczystym przekazaniu zebranych funduszy dyrektorce hospicjum dla dzieci na Barbadosie. O trzynastej. Monika zanotowała to w głowie i wsiadła do windy, nie mając pojęcia, że mija się z Sivą i Nareeshą, którzy szli właśnie na śniadanie. Tak się składało, że byli jedyną parą, której romantyczny wieczór się udał.

Madzia tymczasem postanowiła, że nie ma co się nad sobą roztkliwiać. Nie mogła pozwolić, żeby ponad połowa The Wanted się na nią dąsała, postanowiła więc zapukać do drzwi Toma i podziękować mu za pieniądze, co miało być pierwszym krokiem ku pojednaniu.

- Zapomniałaś czegoś? – spytał zdziwiony, kiedy zobaczył ją na progu swoich drzwi.

- Yyy… nie.

- No to co tutaj robisz? Nie powinnaś czasem… bo ja wiem… pracować? – spytał oschle, czym dał do zrozumienia, że na pewno ma do niej żal i to dość spory.

- Przyszłam tylko podziękować za to, że odzyskałeś pieniądze mojej siostry. Nieważne jakim sposobem, ale jestem ci bardzo wdzięczna. Niezależnie, jaka motywacja tobą kierowała. – Madzia wzruszyła ramionami.

- Drobiazg. Po prostu nadarzyła się okazja i postanowiłem choć w części odpokutować za moje winy.

- To ci się chwali. Powinnam głosić światu dobrą nowinę, bo jesteś bohaterem.

- Wolę pozostać w cieniu. Załatwiłem to, kiedy Kelsey jeszcze spała. Spędziła noc u Michelle, podczas gdy ja męczyłem się z Maxem.

Madzia pokiwała głową ze zrozumieniem i zapanowała niezręczna cisza. Nadal stała na progu, trzymana na dystans. Tęskniła za czasami, w których mogłaby się z nim wygłupiać i żartować z wszystkich, nawet z nich samych.

- Słuchaj, Tom. Przepraszam, że powiedziałam przy mojej siostrze i chłopakach, dlaczego jej nie lubisz. Nie powinnam zdradzać tego sekretu, bo to twoja osobista sprawa i musisz to załatwić między sobą a Kelsey… - Dziewczyna urwała, widząc, że znowu palnęła. Miała za sobą dziewczynę Toma, która najwyraźniej słyszała rozmowę.

- Jaki sekret? – spytała Kelsey, marszcząc brwi i ku zdenerwowaniu Toma dołączając do towarzystwa.

Nie wiedział, co powiedzieć. Spuścił głowę i westchnął ciężko, pewien, że jest w czarnej dupie.

- Odzyskał pieniądze mojej siostry – wyjaśniła szybko Madzia, chcąc załagodzić sytuację niewinnym kłamstwem, które w gruncie rzeczy było prawdą. – Przyszłam mu podziękować. Chciał to zachować w sekrecie, ale skoro i tak część już słyszałaś…

- Naprawdę? Odzyskałeś jej pieniądze? – spytała Kelsey, na której twarzy nagle wykwitł uśmiech.

- No… tak – przyznał.

- To cudownie! W takim Tomie się zakochałam! A nie wrednym gwiazdorze, który marudzi o jakieś rozsypane paszteciki! – Dziewczyna zawiesiła się mu na szyi i go pocałowała. Po krótkiej chwili czułości zwróciła się do nastolatki, nadal stojącej w progu. – Dzięki, Maggie. Gdyby nie ty, nie wiedziałabym, jakiego mam bohatera w sypialni.

- W jednej sypialni jesteśmy od piętnastu minut, bo wcześniej wolałaś towarzystwo Michelle – zauważył Tom, a Kelsey się roześmiała.

- No ale teraz mamy czas tylko dla siebie… - oznajmiła zalotnie, a wszystkie niesnaski nagle przestały mieć znaczenie.

Zachichotała i pobiegła na boso w stronę łóżka, na które wskoczyła, znacząco dając do zrozumienia, że najwyższy czas pożegnać się z nastolatką.

- Dzięki – powiedział Tom, uśmiechając się w stronę Madzi.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałam to usłyszeć! – zaśmiała się.

- Cóż, w gruncie rzeczy to ja zacząłem pranie brudów, więc chyba… jesteśmy kwita.

- Czyli zgoda? – spojrzała na niego spode łba, żeby się upewnić.

- Jasne, zgoda – przytaknął i z uśmiechem zamknął jej drzwi przed nosem, by wrócić do bardziej zajmujących czynności, na które nie miał czasu wcześniej.

Stała chwilę, dumając w ciszy, w końcu jednak stwierdziła, że to dziwne i zboczone prześladowanie, więc odeszła w stronę windy, by zjechać do swojego pokoju. Po drodze spotkała Michelle i Maxa, którzy przytuleni zamierzali zajrzeć do Toma i Kelsey.

- Nie radzę. Odbijają sobie straconą noc – powiedziała ze śmiechem, zanim zdążyli zapukać.

- No ładnie, Tom nie traci czasu. Zaledwie piętnaście minut temu udało mi się przekonać Kelsey, żeby wróciła z powrotem do pokoju, a oni już się pogodzili – westchnął Max.

- Powinieneś chyba się cieszyć – zwróciła mu uwagę narzeczona, a on machnął ręką.

- Chodzi o to, że nam zmarnowali noc i w ostatecznym rozrachunku wychodzą na tym lepiej.

- Przecież zostajemy tu do Nowego Roku. Odbijemy sobie! – oznajmiła dziewczyna ze śmiechem.

- No mam nadzieję! – zachichotał.

Jego nosowy głos przypomniał Madzi początki ich znajomości, podczas których miała problemy z jego zrozumieniem. A może była to sprawka akcentu z Manchesteru? Była to dla niej sprawa obca, ważne było, że rozumiała Natha i póki co na tym zależało jej najbardziej.

- Idziecie na śniadanie? – zagadnęła Madzia, czując się nieco jak piąte koło u wozu.

- Tak. Siva i Nareesha już poszli no i mieliśmy nadzieję, że zbierzemy całą ekipę, ale najwyraźniej musimy obejść się bez Kelsey i Toma – odpowiedział Max.

- Niech się nacieszą sobą – dodała Michelle bez nuty zazdrości czy złości w głosie.

- I tak szybko wrócą, znając Toma i jego…

- Max! – Narzeczona skarciła Maxa i rzuciła mu mordercze spojrzenie. – Maggie nie chce słuchać takich rzeczy!

- Cóż, byłam z nimi w trasie, więc chyba nic mnie nie zaskoczy – oświadczyła nastolatka ze śmiechem, na co Michelle się uśmiechnęła i wszyscy wpakowali się do windy.

- Masz tu bułkę – oświadczyła Michelle, pokazując Madzi, że okruszki zebrały jej się w kącie ust. Nie wierzyła, że nikt jej wcześniej nie powiedział.

- Zabiję Natha i Jaya! – warknęła dziewczyna, wycierając usta.

- Dlaczego? – roześmiał się Max.

- Mogli mi to wcześniej powiedzieć, tymczasem ja chodzę tak, narażając się na pośmiewisko wszystkich.

- Tacy już są faceci. Wolą ci się nie narażać i nie powiedzą ci wprost, że poszło ci oczko w rajstopach. – Michelle wzruszyła ramionami. Była to celna uwaga i rada, którą przekazała młodszej koleżance.

- Skąd rajstopy na Barbadosie?! – spytał skonsternowany Łysy. – Czy wy wiecie, że tu jest z trzydzieści stopni?

Madzia i Michelle spojrzały na siebie i się roześmiały. Język kobiet miał na zawsze pozostać dla niektórych mężczyzn nieodkrytą tajemnicą.

- Napisałem do Jaya i Natha, żeby przyszli na dół na śniadanie – oznajmił Max, chcąc zmienić temat. Właśnie wyszli z windy i kierowali się do restauracji.

Byli zaspani, bo było dość wcześnie, ale szkoda było im tracić dnia na spanie, kiedy mogli spędzić go aktywnie.

- Nath już jadł ze mną – wyjaśniła Madzia.

- Och tak? – spytała Michelle, rzucając dziewczynie podejrzliwe spojrzenie.

- No… rano. Wstaliśmy dość wcześnie i wycięliśmy Jayowi ten kawał, więc praktyczniej było iść do restauracji razem. – Wzruszyła ramionami.

- Kawał? – spytał Max.

- Praktyczniej? – spytała w tym samym czasie Michelle.

Spojrzeli po sobie zdziwieni.

- Cóż, najwyraźniej interesują was inne rzeczy – zauważyła Madzia i wszyscy się roześmiali.

Dołączali właśnie do Sivy i Nareeshy, z którymi się przywitali. Po chwili przyszedł Jay z Nathem, który nie chciał zostać wyobcowany.

- Co tak długo? – spytał Max, sięgając po gęsty sok, którym polał sobie porcję naleśników.

- Nath nadawał przez telefon – wyjaśnił Jay. – A wiecie, jak to jest kiedy rozmawia z Dionne…

- A od kiedy on rozmawia z Dionne? – spytał zdziwiony Max, ale widząc mordercze spojrzenie przyjaciela, zamilkł.

- Po prostu gołąbeczki muszą sobie pogruchać. – Jay wzruszył ramionami i wziął się za jedzenie.

- Pogruchać… - dodał cicho Nath, a Madzia niczym się nie odezwała. Wzięła spory łyk soku, który sobie nalała.

Do restauracji przyszli też Tom i Kelsey, przytuleni i na dobre pogodzeni.

- Co widzą moje oczy! Czyżby rozejm? – spytał zaciekawiony Jay.

- Jak mogłabym się gniewać na bohatera? – roześmiała się Kelsey.

- Ach, chodzi o te pieniądze? – Jay siorbnął, popijając łyk soku. Kelsey spojrzała na niego morderczym wzrokiem.

- Czyli wiedzieli wszyscy oprócz mnie? – zdziwiła się.

- Ja o niczym nie wiem – przyznał szczerze Max, po czym Tom z detalami opowiedział historię walecznego odzyskania pieniędzy Moniki i udaremnienia kradzieży pieniędzy przeznaczonych na dziecięce hospicjum.

Tylko Madzia i Jay znali całą historię i wiedzieli, kto był głównym sprawcą zamieszania, a komu udało się uniknąć kary. Przynajmniej taką mieli nadzieję. Nagle zdali sobie sprawę, że nie widzieli Moniki już od dłuższego czasu. Wyszła z pokoju morskiego głodna, więc powinna udać się do restauracji, wiedząc, że wszystko dla gości jest za darmo. Tymczasem wsiąkła jak kamfora.

- Czy ktoś oprócz Jaya i Natha widział od rana moją siostrą? – spytała Madzia towarzystwo.

- Ja. Jak oddawałem jej pieniądze. – Tom wzruszył ramionami.

- My dopiero wstaliśmy – dodał Siva.

- My z Maxem też – przyznała Michelle.

- Tylko mi nie mówcie, że znowu wywołuje jakiś pożar… - westchnęła nastolatka, chowając twarz w dłoniach.

- Znowu? – spytała zaciekawiona Kelsey, a Madzia machnęła ręką.

Zupełnie jakby wywołali wilka z lasu, Monika nagle pojawiła się w restauracji, nieco zasapana.

- O, tu jesteście! – oznajmiła, zginając się w pół i sapiąc na Bogu ducha winnego Natha, który przysiadł akurat na brzegu. – Trzymaj – oznajmiła, podając mu plakat.

- Uroczyste przekazanie hospicjum dziecięcemu funduszy zebranych podczas maskowego balu charytatywnego odbędzie się w sali konferencyjnej o godzinie 13 – przeczytał chłopak na głos. – A po co nam to?

- Chciałabym, żebyście wpadli. Jedna z dziewczyn jest podobno waszą wielką fanką. Wiele znaczyłoby dla niej, gdybyście mogli poświęcić godzinkę i zrobić sobie z nią zdjęcie.

- O nie, dzięki. Z Nareeshą zamierzamy wybrać się na skutery wodne – od razu odpowiedział Siva.

- Cóż, po wczorajszym to nie wiem, czy chcę brać udział w takim zamieszaniu – przyznał Tom, przypominając sobie wydarzenia poprzedniego dnia. – Ten napad, który udaremniłem był spowodowany przez dziewczynę, którą nam przedstawiła na tej przeklętej imprezie.

Wszyscy spojrzeli zszokowani na Monikę.

- Hej, skąd miałam wiedzieć, że to świruska?! – zaparła się.

- Różowe włosy powinny cię nieco naprowadzić – słusznie zauważył Jay, a ona machnęła ręką. – Nie chcecie to nie. W każdym razie, wiecie gdzie mnie szukać.

- A co ty tam będziesz robić? Polewać napoje? – zaciekawiła się Madzia.

- Nie. Kierowniczka hotelu musiała właśnie jechać do szpitala na badania i mam zadbać, żeby goście i główni darczyńcy znaleźli się o czasie w pomieszczeniu. No i mogę wydawać dziewczynom od cateringu polecenia. – Dziewczyna wzruszyła ramionami i chciała odejść, ale zawróciła jeszcze na pięcie i z talerza Jaya zabrała suchą bułkę, którą od razu wsadziła sobie do ust. – Naraska!

- Dziwne… - przyznał Nath, kiedy Monika zniknęła im z pola widzenia.

- Moja siostra zastępczynią kierowniczki? To bardzo dziwne! – westchnęła Madzia. – Będą mieli szczęście, gdy obędzie się bez większych katastrof.

Nagle w drzwiach do restauracji Madzia ujrzała Caroline Flack z walizką na kółkach, szybko więc weszła pod stół, żeby ta jej nie zauważyła.

- Mamy alarm! – zauważył Nath, wzrokiem wskazując w stronę prezenterki telewizyjnej, by dać reszcie znać, dlaczego ich towarzyszka musiała się schować.

- Ty! – warknęła Caroline w stronę Jaya. – Znasz tę małolatę, która zalazła mi za skórę!

- Ja? Nie, skąd… - Jay oparł się o krzesło jak największy kozak świata i zaczął udawać, że nie ma pojęcia, o co chodzi.

- Na balu maskowym ją ode mnie odciągałeś! Znasz ją! Nazywałeś ją Dionne, ale to nie jest jej prawdziwe imię…

- Och, chodzi ci o tę dziewczynę! – Jay uderzył się otwartą dłonią w czoło i udał, że sobie przypomina. Madzia pod stołem szczypała go po łydkach, by nie zdradził jej tożsamości, ale była zdana na jego łaskę. – Odleciała do Londynu z samego rana. Bała się, że znowu ją zaatakujesz.

- Ja? Ją? Zaatakuję?

- Tak, a co? Powiedziałem coś niewyraźnie? – prychnął Jay, a wszyscy przy stole pokręcili głowami.

- Do Londynu, znaczy gdzie? – Caroline spojrzała na Loczka spode łba i wyczekiwała odpowiedzi.

- Do stolicy. Duh!

- To wiem, idioto! Pytam o dokładny adres.

- A skąd ja niby mam go znać? Ledwo znam tę wariatkę. Mnie też niepokoiła, więc zagroziłem, że zgłoszę to na policję, przestraszyła się i pojechała na lotnisko. – Jay wzruszył ramionami. Był dobrym aktorem, uśpił czujność Caroline, która jednak rozejrzała się jeszcze przez chwilę po restauracji i odrzucając do tyłu włosy, odeszła.

Madzia z trudem wygramoliła się spod stołu, uderzając się głową w kant.

- W porządku? – zatroskał się Nath.

- Tak – przyznała, rozmasowując bolące miejsce. – Jeden kłopot miała z głowy. Caroline miała ze sobą walizkę, a oznaczało to, że wraca do domu i do końca pobytu na Barbadosie Madzia będzie mogła cieszyć się życiem.

- Niezła robota, powinieneś dostać Oscara – zachichotała Kelsey, a Jay zasymulował ukłon przed publiką.

- Dziękuję, dziękuję. Choć łydki nadal bolą… - rzucił lodowate spojrzenie Madzi.

- Oj, przepraszam! Skąd miałam wiedzieć, że wybrniesz obronną ręką? – Nastolatka wzruszyła ramionami i zmarszczyła brwi, widząc, że do towarzystwa wraca jej siostra.

Z kolan Natha zabrała plakat. W ustach nadal przeżuwała bułkę.

- Zapomniałam tego – oświadczyła, machając w powietrzu rulonikiem papieru i prawie uderzając Natha w głowę. – I miałam ci powiedzieć, że podsłuchałam rozmowę telefoniczną Caroline i ona nadal cię szuka. Kręci się tu gdzieś z walizką i przed wyjazdem zamierza cię znaleźć.

- Szybko o tym mówisz – prychnęła Madzia. – Ona właśnie tu była.

- Ale spokojnie, kryzys zażegnany przez tego oto mistrza mistyfikacji. -  Max poklepał Jaya po ramieniu.

- Acha. – Monika za bardzo nie obeszła się faktem, że jej siostra właśnie przeżyła horror. – Smacznego.

Oddaliła się, zanim zdążyli spytać, skąd u niej to dziwaczne zachowanie. Mogli wreszcie zjeść w spokoju i zaplanować zadania na dzień. Pomysł Sivy i Nareeshy spodobał się wszystkim. Madzia obawiała się, że Big Kev i Martin będą mieli jakieś obiekcje co do jej spędzania czasu z chłopakami, oświadczyła więc, że skoro Caroline nie stanowi już zagrożenia (widziała, jak ta wsiada do taksówki przed hotelem) to zajrzy do siostry, a potem spędzą razem czas gdzieś w hotelu. Przystali na to, choć z nieukrywanym zawodem. Żałowali, że nie może bawić się razem z nimi. Zaoferowała się jednak, że odprowadzi ich przez bezpieczny kawałek, żeby zobaczyć, jak wygląda plaża o poranku. Było przed dziesiątą, kiedy parami kierowali się wzdłuż wybrzeża w stronę wypożyczalni skuterów wodnych. Madzia, Nath i Jay szli na końcu.

- I jak tam Dionne? – spytała Madzia jak gdyby nigdy nic.

- Co? – zdziwił się chłopak.

- No… dzwoniłeś do niej, no nie? Wszystko z nią w porządku po śmierci jej matki chrzestnej?

Mogła się zdradzić, że wygooglowała dziewczynę, córkę chrzestną Amy Whinehouse, kiedy tylko o niej usłyszała, ale nie obchodziło jej to.

- W Polsce jest bardzo popularna – uniosła się, widząc podejrzliwe spojrzenie Jaya.

- Wszystko z nią w porządku. Tak tylko rozmawialiśmy. – Nath wzruszył ramionami. Był okropnym kłamcą i wolał się nie pogrążać.

- Acha. No to… bawcie się dobrze, ja wracam. Zobaczę, co z moją siostrą i dopilnuję, żeby niczego nie rozwaliła. – Madzia pomachała im na pożegnanie i zakręciła w stronę hotelu. Było jej gorąco w swetrze i długich spodniach, dlatego z ulgą wróciła do klimatyzowanego wnętrzna.

Nie miała co ze sobą zrobić, postanowiła więc zapytać w recepcji, gdzie jest sala konferencyjna i obadać, czy znajdzie tam siostrę. To, co ujrzała, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Nawet widok upitej siostry w pokoju Jaya podczas emocjonalnego oglądania „Avatara” nie był w stanie tego przebić. Monika latała z jednej na drugą stronę z usztywniającą podstawką pod kartki, na której cały czas coś notowała.

Trzech kelnerów wnosiło do sali konferencyjnej wielkie kosze z białymi liliami, a dziewczyna żywo gestykulowała, by dać im do zrozumienia, gdzie powinni je postawić.

- Co tu się dzieje… - powiedziała cicho Madzia. Nie była pewna, czy było to pytanie do siostry czy raczej stwierdzenie.

- O, cześć! Zdecydowaliście, że jednak przyjdziecie? – spytała Monika, ściągając z ucha słuchawkę, co dopiero teraz zauważyła jej młodsza siostra.

- Chłopcy poszli z dziewczynami na skutery wodne – wyjaśniła nastolatka, wzruszając ramionami.

- Chamy – warknęła Monika, a do słuchawki na uchu rzuciła po angielsku. – Nic, nic. Jest tu moja siostra. Właśnie powiedziała, że zespół woli zabawiać się na plaży niż spełnić marzenia umierającej dziewczynki.

- Umierającej? – zdziwiła się Madzia.

- No a ty myślałaś, że co to jest hospicjum?! Helloł?!

Zapanowała chwila ciszy. Kiedy Monika pojawiła się przy ich stoliku, Madzia była pewna, że chodzi jej o jakąś kolejną koleżankę kelnerkę. Była pewna, że gdyby powiedziała, że chodzi o chore dziecko, nawet Siva i Nareesha zgodziliby się zrezygnować ze swoich planów. Powiedziała o tym siostrze. Ta pożegnała się z kierowniczką, którą wisiała na telefonie i zdjęła słuchawkę.

- Chciałam sprawdzić, jakimi są ludźmi – oznajmiła, wzruszając ramionami.

- A od kiedy w ciebie wstąpiła taka Matka Teresa?

- Czuję się winna za spalenie sali balowej i zniszczenie maszyny do piany. Wiesz, ile to gówno było warte? – Monika urwała, czekając na odpowiedź, która nie nadeszła. – Sporo.

- Wyobrażam sobie. – Madzia teatralnie wywróciła oczami. – A co mam teraz zrobić? Może ci pomóc?

- Możesz wrócić na górę i przynieść z łazienki strój, który miałam wczoraj.

- I?

- I zanieść go do recepcji. Nie wiem, co trzeba z nim zrobić.

- A nie możesz sama?

- Mogę. Ale pytałaś, czy mi nie pomóc, a tak się składa, że jestem trochę zajęta… Hej! Te kwiaty nie mogą tam stać, bo będą zasłaniać widok na podest! – wrzasnęła w kierunku jednego z kelnerów, który podkulił ogon i przyjął burę na klatę.

- Dobra, zaniosę to – zobowiązała się Madzia.

Wykonała polecenie siostry i wróciła do pokoju. Trochę czasu spędziła na balkonie, wpatrując się w plażę i marząc, że przed wyjazdem uda jej się pójść tam z chłopakami, choćby i pod osłoną nocy. Szybko przypomniała sobie, że Nathan zapewne wolałby znaleźć się tam z Dionne i mina jej zrzedła. Włączyła telewizor i z nudów oglądała jakieś powtórki „Chirurgów” w oryginalnej wersji językowej. Z letargu, w który zapadła obudził ją telefon. Musiała zmienić dzwonek, może na coś The Wanted dla odmiany? Dzwonił Jay.

- Wróciliśmy z Nathem do hotelu, bo jest zbyt gorąco – oznajmił w słuchawkę. – Chcesz coś porobić?

Spojrzała na zegarek, który wskazywał za piętnaście minut pierwszą.

- No to może zrobicie sobie zdjęcie z tą chorą dziewczynką? – spytała z nadzieją, że uda jej się ich namówić do tego aktu dobroci.

- Właśnie na nią czekamy – wyjaśnił Jay, jak gdyby nigdy nic.

- Co?!

- No… W sumie to z Nathem stwierdziliśmy, że wypadałoby się zjawić na tej uroczystej konferencji… Czy co to jest…

- Przestań gadać przez telefon! To ona! – warknął głos po drugiej stronie, w którym Madzia rozpoznała swoją siostrę.

- Muszę kończyć, idzie ta dziewczynka – rzucił na pożegnanie Jay i się rozłączył, zanim Madzia zdążyła spytać, czy są przed salą konferencyjną.

Uznała to za fakt i ruszyła niemal biegiem do windy, by do nich dołączyć.

Tymczasem kierowniczka hotelu już wróciła ze szpitala, gdzie okazało się, że w przeciągu dwudziestu czterech godzin narkotyk powinien opuścić jej organizm całkowicie. Nie zapowiadało się na żadne powikłania. Rozpoczęła koordynację prac, odciążając Monikę, u której wybłagała zmuszenie któregoś z chłopaków do spotkania się z chorą na złośliwą odmianę guza mózgu Anne.

W sali konferencyjnej miało się zjawić kilku dziennikarzy lokalnej prasy, fotograf, dyrektorka hospicjum i jedna z sanitariuszek oraz lekarz. Zebrane pieniądze miały zostać uroczyście przekazane dyrektorce przez kierowniczkę hotelu, która była pomysłodawczynią balu maskowego.

Dziewczynka miała jedenaście lat i była jedyną przedstawicielką pacjentów hospicjum, która miała zjawić się na mini konferencji prasowej. Wjechała do holu hotelu na wózku inwalidzkim, blada i osłabiona, prowadzona przez sanitariuszkę. Na głowie miała chustę, która jednak nie była w stanie zamaskować faktu, że pod wpływem chemioterapii straciła włosy. Jej oczy zaświeciły nowym blaskiem, kiedy ujrzała Nathana i Jaya.

- Cześć, śliczna! Słyszeliśmy, że jesteś naszą największą fanką! – przywitał się z dziewczynką Jay, pochylając się, obejmując ją.

- Witaj, Annie, kochana! Czego nie robi się dla największej fanki? – spytał retorycznie Nath, delikatnie przytulając dziewczynę. Nie chciała wypuścić go z objęć nawet wtedy, kiedy pocałował ją w czoło i chciał odejść.

- Wy znacie moje imię? – spytała w końcu, spoglądając to na Jaya, to na Natha, który uśmiechali się szeroko, ale z ich oczu bił jakiś smutek, bo mieli świadomość, że spełniają być może ostatnie marzenie tej dziewczynki.

- Oczywiście! Pamiątkowe zdjęcie? – spytał Jay, stając z jednej strony wózka inwalidzkiego, podczas gdy Nath ustawił się z drugiej.

Annie nie chciała wypuścić jego ręki z uścisku, podobno był jej ulubieńcem. Nie narzekała, że ma przed sobą tylko 2/5 zespołu. Cieszyła się, że poświęcili swój czas, żeby z nią porozmawiać.

Sanitariuszka zrobiła im zdjęcie we trójkę. Miała przygotowany aparat na taką ewentualność, bo wcześniej dyrektorka hospicjum rozmawiała z kierowniczką hotelu i dowiedziała się, że zatrzyma się tu zespół The Wanted.

- Przepraszam, że przerywam, ale chcielibyśmy już zacząć – oznajmiła szefowa, która przerwała dziewczynce i chłopakom miłą pogawędkę na tematy związane z zespołem. – Im wcześniej zaczniemy, tym szybciej będziemy mogli iść na poczęstunek.

Uśmiechnęła się szeroko i zaprosiła wszystkich do sali konferencyjnej. Madzia wślizgnęła się do środka w ostatniej chwili.

Annie siedziała z dala od chłopaków, którzy zdecydowali się zostać, ale cały czas zerkała w ich kierunku. Monika stała przy bocznym stoliku, trzymając rękę na pieniądzach, o co prosiła ją kierowniczka, jako że kuferek się nie zamykał (Monika przypadkowo ułamała zamek).

- To miłe, że zdecydowaliście się przyjść jako przedstawiciele grupy – odezwała się półszeptem Madzia, kiedy kierowniczka hotelu witała dyrektorkę i obecnych gości.

- Zdecydowali się? – prychnęła Monika. – Niezupełnie z własnej woli.

- Cóż, mogłem nieco nagiąć fakty w rozmowie telefonicznej – zaczął tłumaczyć się Jay.

- Oni przyszli tutaj do SPA, bo na plaży było im za gorąco – przerwała mu Monika, a Madzia zmierzyła lodowatym wzrokiem chłopaków.

- Zapomnieliśmy, że prosiła nas o zdjęcie! – dodał Nath szeptem. – No i nie wspomniała wcześniej, że chodzi o dziecko z hospicjum.

- Słyszałam to – warknęła Monika, a do siostry zwróciła się. – I wyobraź sobie, że musiałam ich tu zaciągnąć siłą.

Madzia ponownie spojrzała na chłopaków z dezaprobatą, ale rzeczywiście jej siostra wyraziła się niejasno.

Kierowniczka zaczęła dawać Monice znaki mimiką twarzy, ta odwróciła się, żeby przynieść wielką szkatułkę, wyglądającą jak skarb pirata. To do niej zostały wrzucone wszystkie pieniądze ze zbiórki razem z czekami. Dziewczyna chwilę się wahała, włożyła rękę pod koszulkę i prawdopodobnie ze stanika wyciągnęła zwitek pieniędzy, który ukradkiem wcisnęła do szkatułki.

- Czy ona właśnie… - zaczął Nath.

- Eee… Chciałam powiedzieć, że miałam fatamorganę, ale skoro wy też to widzieliście… - Madzia nie wierzyła własnym oczom. Monika właśnie pozbyła się tysiąca funtów, które zarobiła występując w ośmieszającej reklamie. Narobiła sporo ramadanu, by je odzyskać, a kiedy w końcu się udało, oddawała je na cel charytatywny.

- Cóż, chyba w gruncie rzeczy twoja siostra uznała, że są na świecie ważniejsze rzeczy niż pieniądze – stwierdził Jay i wszyscy obserwowali, jak Monika przechodzi przez salę, by podać pieniądze kierowniczce, która uroczyście przekazała go dyrektorce hospicjum, na co wszyscy zaczęli bić brawo.

- Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą? – spytała cicho Madzia, kiedy Monika ponownie stanęła koło nich.

- Nie wiem, o co ci chodzi.

- Już dobrze wiesz.

- Cicho, teraz będzie podziękowanie! – warknęła Monia, uciszając siostrę.

Dyrektorka hospicjum zabrała głos, podobnie jak jedenastoletnia dziewczynka, która podziękowała wszystkim, którzy dorzucili się do zbiórki (część darczyńców była w sali, ale jedynymi celebrytami byli Nathan i Jay).

Łzy zakręciły się w oczach wszystkich, kiedy dziewczynka opowiedziała, że przed śmiercią miała okazję spełnić swoje największe marzenie i poznać chłopców z The Wanted. Kiedy to powiedziała, Monika jak na komendę wybiegła z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Zapanowało małe zamieszanie.

- Czy ona się rozpłakała? – spytał skonsternowany Jay, a Madzia zrobiła zszokowaną minę, bo nie miała pojęcia, co wstąpiło w jej siostrę.

Następowały kolejne podziękowania i życzenia, które wygłaszali po kolei darczyńcy. Chłopcy z Madzią stali lekko zmieszani i skonsternowani z boku. Nagle drzwi otworzyły się z impetem, uderzając Jaya w łokieć. Stanęła w nich zziajana Monika, zza której wyglądały wielkie oczy Łysego. Kiedy Madzia przyjrzała się bliżej, zauważyła z tyłu Toma i Sivę, którzy wpadli do sali konferencyjnej zaraz po dziewczynie.

Oczy chorej dziewczynki zaświeciły jeszcze jaśniej, kierowniczka hotelu zaprosiła więc wszystkich na poczęstunek. Kelnerzy ustawieni z tyłu zaczęli ustawiać talerze z jedzeniem przed gośćmi siedzącymi wokół owalnego stołu. Znalazło się też kilka krzeseł dla The Wanted, którzy otoczyli Annie i dla Madzi.

- A ty nie siadasz? – spytała młodsza siostra starszą, widząc, że zabrakło dla niej miejsca.

Ta tylko machnęła ręką.

- Muszę się przebrać i wykąpać, spociłam się jak szczur – oznajmiła Monika i wyszła.

- Brukselka przybiegła na plażę i z plaży zdzierała gardło, żeby zawołać Toma i mnie – wyjaśnił Łysy, biorąc do ust wielki kawałek ciasta.

Wspomniany chłopak właśnie witał się z Annie, z którą robiła mu zdjęcie sanitariuszka.

- Mogła powiedzieć, że chodzi o dziewczynkę, a nie jakąś psychopatkę-kleptomankę – szepnął do Madzi Tom i puścił jej oczko, czym utwierdził ją w przekonaniu, że nie jest już obrażony.

Spędzili miłe chwile z dziewczynką, z którą zrobili sobie mnóstwo zdjęć. Posypało się też mnóstwo buziaków. Oprócz tego, że przekazali na cel charytatywny pieniądze, to spełnili czyjeś marzenie. Marzenie dziewczynki, której życie stopniowo wygasało, ale ogień w jej duszy i miłość do ulubionego zespołu nadal była niezłomna.

Monia tymczasem zmierzała ku pokojowi hotelowemu w celu wzięcia zimnego, orzeźwiającego prysznica. Nie mogła uwierzyć, że właśnie oddała tysiąc funciaków na cele dobroczynne. Z drugiej strony jednak wiedziała, że były na świecie osoby, które potrzebowały tych pieniędzy bardziej od niej. Przysłużyła się dobremu celowi i było to zadziwiająco przyjemne uczucie.

Była tak zaaferowana rozmyślaniem nad tym, co właśnie zrobiła, że nie zauważyła Nareeshy, która właśnie wsiadła do windy.

- O, cześć! Konferencja już się skończyła? – spytała jak gdyby nigdy nic, starając się nie zwracać uwagi na dwie wielkie plamy potu pod pachami Moniki.

- Tak, teraz trwa poczęstunek – wyjaśniła. – Przykro mi, że oderwałam Sivę od skuterów wodnych…

Te słowa jej się wymsknęły. Tak naprawdę nie było jej przykro. Uważała, że Seev zachował się egoistycznie, woląc jeździć na skuterach niż spędzić chwilę czasu z nieuleczalnie chorym dzieckiem. Ostatecznie postanowiła, że nie powie tego na głos, bo nie wypada. Na szczęście, Nareesha ją uprzedziła.

- To miłe, że tak się przejmujesz losem tych dzieci – zagadnęła, a Monia spojrzała na nią zdziwiona.

- Ja? Przejmuję się? – prychnęła. – Wcale nie…

- No wiesz, wyglądałaś na naprawdę wkurzoną, kiedy wparowałaś na tę plażę, żeby zaciągnąć chłopaków do hotelu – zauważyła dziewczyna Sivy, a Monia musiała przyznać jej rację.

- Rzeczywiście, może byłam lekko… poirytowana. Ale sama rozumiesz, że tu chodziło o spełnienie marzenia tej dziewczynki.

- Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. Rozumiem. – Nareeesha uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Uważam, że to naprawdę fajne, że ktoś przejmuje się losem tych dzieci. Moja siostrzenica zmarła na białaczkę dwa lata temu – wyjaśniła w odpowiedzi na pytające spojrzenie Moniki.

- Och… Bardzo mi przykro – powiedziała zgodnie z prawdą Monika, bo nie wiedziała, co innego może w tej chwili zrobić, żeby jakoś podnieść dziewczynę na duchu.

- W porządku, minęło już dość sporo czasu, ale nadal mam w pamięci tę wygasającą iskierkę życia w oczach Zoli. Miała dopiero 9 lat….

Monia spięła się w sobie, żeby gruczoły łzowe nie mogły u niej prawidłowo pracować. Na szczęście nie musiała nic dalej mówić, bo Nareesha sama kontynuowała.

- Myślę, że chłopcy powinni spędzić z tą dziewczynką więcej czasu. Skutery mogą zaczekać, w końcu zostajemy tu do Nowego Roku. – Uśmiechnęła się przyjaźnie i Monice zrobiło się nagle wyjątkowo głupio.

Naresha wcale nie była zła. Wydawała się naprawdę w porządku, rozumiała cierpienie tych dzieci i ich rodzin, bo sama kiedyś przez to przechodziła. Monia przypomniała sobie o incydencie w londyńskim hotelu i poczuła wstyd. Jak mogła ją wtedy tak upokorzyć przez chłopakami i gośćmi hotelowymi?

- Słyszałam, że Tom odzyskał twoje pieniądze. – Wyrwała Monikę z rozmyślań. – Cieszę się! Zasłużyłaś na to. Widziałam, jak ciężko pracowałaś przy tej konferencji. Teraz będziesz mogła sprawić sobie jakiś porządny prezent! – Zaśmiała się.

- Dzięki – bąknęła Monia, nagle skulona w sobie – ale z prezentu raczej nici… Oddałam pieniądze.

- Serio? Przecież Tom ich nie potrzebuje! – zdziwiła się Nareesha.

- Nie oddałam ich Tomowi – sprostowała, starając się nie zabrzmieć zbyt niegrzecznie. – Odłożyłam je tam, gdzie ich miejsce.

- To znaczy gdzie? – zdziwiła się ciemnoskóra dziewczyna, a Monia westchnęła ciężko i uznała, że nie ma sensu bawić się z nią w kotka i myszkę, bo nigdy nie przestanie zadawać pytań.

- Oddałam je na hospicjum. Te dzieci ich bardziej potrzebowały.

Winda zatrzymała się na upragnionym, dla Moniki, piętrze i drzwi otworzyły się ukazując długi korytarz.

- Fajnie się gadało, ale teraz czas na prysznic! – powiedziała Monia i już miała zamiar wyskoczyć z windy, kiedy Nareesha złapała ją za rękę.

Monia spojrzała na nią zdziwiona, ale ta tylko uśmiechnęła się ze smutkiem w oczach i szepnęła:

- Dziękuję. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile to dla nich znaczy. Uwierz mi, wiem coś o tym.

Monia uśmiechnęła się smutno, bo na nic więcej jej nie było w tej chwili stać. Drzwi windy ponownie się zamknęły i dziewczyna Sivy zniknęła jej z oczu.

Smętnie powlokła się w kierunku pokoju, sama nie dowierzając. Chyba zmiękła w tej Anglii.

 ~*~

10 komentarzy:

  1. Dziekuje, dziekuje, dzekuje!!
    Nareszcie doczekalam sie nastepnego rozdzialu!!
    Czekam na nexta!!
    Pisz szybko!!
    Kocham tego bloga!! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Długo czekałam na ten rozdział ;D. Jak zawsze cudowny. Czekam na następny! ;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Łezka mi się we oku zakręciła. Monika zrobiła coś naprawdę pięknego. Oby tak dalej! Czekam na następny! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za dedykację tego wspaniałego rozdziału. To jak zachowała się Monia sprawiło że aż ciepło mi się zrobiło na sercu bo sama poznałam wiele bardzo chorych dzieci. Cieszę się też że między Tomem i Kelsey jest już w porządku bo mimo tego co zrobił widać że on naprawdę ją kocha. Jak zwykle rozdział fenomenalny i z niecierpliwością czekam na następny.
    P.S Przeczytałam twoje opowiadanie od samego początku i przypomniało mi się że mówiłaś że umieścisz mnie w drugiej serii, a wymyślasz takie historie i takie wydarzenia że nie mogę się tego doczekać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Miłe to co zrobiła Monika
    Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  6. Jej Twoje rozdziały są tak wciągające,że nawet nie wiem kiedy już koniec:)
    Tak swoją drogą to ten rozdział był wzruszający.Postawa Moniki jest godna naśladowania.To co zrobiła,było miłe z jej strony:)
    Pomimo momentów w których łezka w oku się zakręciła,były też takie z których można było wybuchnąć śmiechem:)
    Najbardziej śmiałam się ze zdania:"Jay oparł się o krzesło jak największy kozak świata i zaczął udawać, że nie ma pojęcia, o co chodzi" hahaha i te jego bolące łydki:D
    Rozdział świetny; )
    Czekam już na kolejny:)

    OdpowiedzUsuń
  7. świetny rozdział :)
    dawaj kolejny :)
    weny!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny :)
    Dobrze, że między Tomem a Kelsey już wszystko ok. No i dobrze, że on już się nie gniewa na Madzię.
    No i jak zwykle z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo fajny rozdział.
    Rozejm miedzy kelsey i tomem jestem tak samo zdziwiona jak jay haha
    Bardzo fajne mi się ten rozdział czytało
    czekam na kolejny rozdział z wielką niecierpliwością =D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a co do tego czemu chciałam zmienić nazwe bloga to taka historia:
      dużo osób dowiedziało sie w szkole ze pisze bloga, doszło to do jednej falszywej osoby, bałam się ze dojdzie to do moich wrogów, a jak to wrogowie bd chciały wszystko spieprzyć więc rozumiesz ale na szczescie to sie nie wydarzyło i pozostałam na warzone =)

      Usuń