niedziela, 2 września 2012

Rozdział 5 - "Sekret Zayna"

W tym rozdziale Magda zapoznaje się z szałem fanek otaczającym zespół i poznaje sekret Zayna.

~ * ~
 
Nie powtórzyła błędu z dnia poprzedniego. Budzik ustawiła na piątą trzydzieści, żeby zdążyć się przygotować. Nie spała już od piątej. Przebudziła się, kiedy jeszcze było ciemno i postanowiła leżeć z otwartymi oczami. Jeśli w tym momencie by zasnęła, na pewno byłaby nieprzytomna za pół godziny. Tym razem wybrała cieplejszy strój, mając na uwadze ziąb dnia poprzedniego. Włożyła sweter w paski, a pod dżinsy wciągnęła leginsy, które miały robić za kalesony. Włosy, które umyła dnia poprzedniego śmiesznie pozawijały się na wszystkie strony świata, więc związała je w kucyk.
O szóstej trzydzieści rozległo się pukanie do drzwi. Na szczęście była już gotowa, bo nie miała zamiaru przyjmować gości w piżamie. Uchyliła drzwi i z nieukrywanym zawodem stwierdziła, że ma przed sobą tylko Joe.
- Honey! Jedziemy do Niemiec, cieszysz się?
- Teraz? – spytała zszokowana, zapominając o zaproszeniu gościa do środka.
- Nie, głuptasie. Na weekend. Z chłopakami. To znaczy… Cóż. Jedziemy na rozmowę z Taio Cruzem. Też będzie występował.
- Nie możemy się z nim spotkać tutaj? – spytała Madzia, wzruszając ramionami. Nie zwiedziła jeszcze Londynu, a już Joe chciał ją wywozić do Niemiec, niebezpiecznie blisko Polski.
- Ech, on trochę gwiazdorzy. Jego menadżer twierdzi, że nie ma czasu na spotkanie tu, na miejscu. A musimy porozmawiać o ewentualnej współpracy nad teledyskiem.
No tak. Tego Madzia mogła się spodziewać. Przecież Joe nie jest własnością One Direction, nie będzie wiecznie kręcił teledysków dla nich. A to oznaczało, że praca nad One Thing może być ostatnią chwilą, w której przebywa blisko ulubionego zespołu.
- Cóż, lepsze to niż Tokyo Hotel. Przestraszyłam się, że chodzi ci o nich, kiedy wspomniałeś o Niemcach.
Joe roześmiał się, ale nie skomentował jej słów.
- I nie martw się, będziemy przy granicy z Francją. Daleko od twojego domu, rodzice nie przyślą inspekcji.
- Tego właśnie się obawiałam. Siostra jest strasznie ciekawska. Podejrzewam, że gdyby wiedziała o mojej wizycie w Niemczech, już szukałaby okazji, by mnie odwiedzić. Ale fakt, że jedziemy na zachód powinien rozwiązać sytuację.
- Cieszy mnie to – Joe uśmiechnął się szeroko. – A skoro już jesteś na nogach, to może pojedziemy po chłopaków do ich hotelu? No wiesz… Czerwonym autobusem, który załatwiłaś. Stoi przed hotelem i tak jakby… denerwuje obsługę. Szczególnie parkingowego, który nie wie, co z tym fantem zrobić.
- Żartujesz? Podstawili autobus pod hotel?! No to chodźmy! – Wyraziła więcej entuzjazmu niż zamierzała i obawiała się, że może to zostać odebrane jako chęć wizyty w pokojach chłopaków. Joe jednak nie wydawał się dojść do takich wniosków. 
- No to chodźmy!
- Zaraz! Muszę coś zabrać! – Zreflektowała się, że na ławie zostawiła wielki słoik bigosu od Jessici.
- O, a to co? – zdziwił się mężczyzna, widząc dwulitrowy przedmiot wypełniony kapustą z prześwitującymi kawałkami grzybów i kiełbasy.
- Wolisz nie wiedzieć. Bigos.
- Because?
- Nie, po prostu bigos – roześmiała się z jego nieporadności językowej. Gdyby chłopcy przyjechali z nim do Polski, miała by z siostrą sporo powodów do śmiechu.
Joe nie żartował. Rzeczywiście przed hotelem stał wielki, czerwony autobus, za kierownicą którego usadowił się wynajęty kierowca.
- Mamy go do dyspozycji na cały dzień. Może weźmiemy kilku przechodniów i pobierzemy opłaty?
Lubiła poczucie humoru tego mężczyzny, chociaż nie zawsze je rozumiała. Był naprawdę poczciwy, a ona nigdy nie jechała czerwonym, piętrowym autobusem.
- Chciałabym być na górze – oświadczyła, a przechodząca obok hotelu babcia spojrzała na nią z pogardą, wyobrażając sobie najwyraźniej jakieś perwersyjne sytuacje młodej dziewczyny ze starym prykiem. – Autobusu… - dodała szybko Madzia, widząc, że Joe krztusi się ze śmiechu.
Nie mógł się pohamować nawet kiedy jechali ulicami miasta w stronę hotelu chłopaków. Pogrążyła się więc w rozmyślaniach. Ściskając słoik z bigosem wyobrażała sobie, że gdy zobaczy Danielle na planie, rozbije go jej na głowie.
Dojechali na miejsce, gdzie przed wejściem czyhał tłum napalonych fanek z transparentami, które wykrzykiwały zboczone propozycje, nie mając pojęcia, w którym z pokoi zostali ulokowani chłopcy. Madzia spojrzała na wyświetlacz swojego i’Phone’a, którego dostała od Jess. Była za piętnaście siódma, a wokół śpiwory i koce, które zwiastowały, że te nastolatki tu nocowały. Cóż za poświęcenie. Sama nie była pewna, czy zdobyłaby się na coś takiego, nawet dla ulubionego zespołu. No ale na szczęście nie musiała, bo tak się składało, że właśnie miała wejść do ich hotelu.
- Teraz widzisz, dlaczego zaproponowałem, żebyśmy przyjechali po chłopaków – powiedział Joe. – Wczoraj spóźnili się prawie tak samo jak ty, bo nie mogli wydostać się z hotelu. Harry dostał trzynaście numerów telefonów, wypisanych na bieliźnie, a Louis skrzyknę marchwi. Zayn miał tego pecha, że został polizany po twarzy.
- Cóż, sława ma plusy i minusy.
- Nie mogłaś tego ująć lepiej.
Weszli do wnętrzna, z trudem mijając rozszalałe fanki, które zdzierały gardła, mdlały i płakały na zmianę. Biedne dziewczyny, pomyślała Madzia. Kiedy zobaczą, że wychodzę z zespołem, dostaną zawału z zazdrości. W recepcji na kanapie siedzieli Liam, Niall i Louis.
- A gdzie reszta gromadki? – zapytał Joe na dzień dobry, a Louis wywrócił oczami.
- Harry’ego nie mogłem dobudzić, zresztą, wczoraj powiedział, że stopy mi śmierdzą, więc zszedłem na dół sam – wyjaśnił Louis.
- A Malik?!
- Układa włosy – odpowiedział Niall, przełykając pączka, który najwyraźniej był jego szybkim śniadaniem.
Jak na zawołanie Madzi zabulgotało w żołądku. Ostatnim posiłkiem był kurczak z ryżem, który jadła dnia poprzedniego. O kolację nie śmiała prosić, widząc, że nikt z nich nie zamierza jej konsumować. Zresztą, wypiła tyle herbat, że zapełniła jej żołądek i nie czuła uczucia głodu. Aż do teraz. Liam wyciągnął w jej stronę plastikowe opakowanie, z którego wystawało kilka polanych lukrem pączków.
- Smacznego – oznajmił tonem, nie znoszącym sprzeciwu.
- Dzięki – uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Zero osądzania. Nie to co Danielle. Co ten chłopak z nią robił? Pochłonęła pączka, podczas gdy Joe wydzwaniał z recepcji do pokoju chłopaków.
- Malik, macie mi tu natychmiast zejść! Fryzjerka zajmie się twoimi włosami! Ten kawałek chyba przejdziesz bez tego banalnego irokeza na głowie?! – Madzia uśmiechnęła się. Joe był poczciwy, ale potrafił też dokopać, kiedy chciał.
- Danielle będzie dziś na planie? – spytał Louis Liama, który pokręcił głową.
- Jest u lekarza.
Ucieszył ją ten fakt, bo to oznaczało, że przerwy będą mogli spędzić bez powstrzymywania odruchu wymiotnego na widok miziającej się parki.
- Muszę skorzystać z łazienki – oświadczyła nagle, czując, że herbaty chcą wyjść. – Wiecie gdzie jest?
- Tuż za recepcją po lewej. Tylko uważaj, bo Louis z nudów zamienił tabliczki damskiej na męską – zachichotał Niall.
- Siedzi tu najdłużej z nas wszystkich, bo chrapanie Harry’ego nie dało mu spać – dodał Liam, pokuszając się na drugiego pączka.
- Nie, Maggie! – Zatrzymał ją Joe. - Idź na górę do chłopaków i każ im natychmiast zejść na dół. A jeśli będzie trzeba, to zerwij kołdrę z Harry’ego, nawet jeśli będziesz musiała zobaczyć go w stroju Adama.
- Wolałabyś tego uniknąć. Ten widok rani oczy – odezwał się Louis, a ona uśmiechnęła się do niego i spytała.
- Który pokój?- 213, to drugie piętro.
W myślach powtarzała numer pokoju, kiedy kierowała się do windy. Miała szczerą nadzieję, że się nie pomyli. Drzwi były uchylone, więc weszła do środka w obawie, że coś się stało. Pościel na łóżkach była porozwalana, na podłodze walały się ciuchy, buty i puszki po napojach energetycznych. Apartament był podobny do tego, w którym się zatrzymała, ale miał więcej sypialni.
- Harry? – spytała niepewnie, chcąc nie wypowiadać za głośno jego imienia.
Zbliżyła się do jednego z łóżek i z przymkniętymi oczami podniosła kołdrę, ale okazało się, że nikogo pod nią nie było. Z łazienki za to dobiegały dziwne odgłosy.
– Proszę, niech to będzie nie to, co myślę – westchnęła popychając lekko półprzymknięte drzwi, które otworzyły się ukazując Zayna siedzącego na kiblu. Zatrzasnęła drzwi tak szybko jak je uchyliła i chciała wychodzić, kiedy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. To był Zayn. Miała głęboką nadzieję, że ma na sobie spodnie, ale dla pewności wolała nie spoglądać w dół. - Przepraszam – powiedziała, nie znajdując lepszego określenia dla przyłapania kogoś podczas robienia grubszej sprawy.
- Nie powiesz nikomu? – spytał z nadzieją, świdrując ją wielgaśnymi oczyma.
- Że widziałam cię na kiblu?
- Nie! Że widziałaś jak gram! – zaparł się zszokowany, a ona zmarszczyła brwi. Albo coś źle zrozumiała, albo on nie przejmował się faktem, że była świadkiem jak sra, tylko tym, że robiąc to grał na przenośnej konsoli. – Tak samo jak wtedy w przyczepie. Twierdzą, że jestem uzależniony, od kiedy podpisaliśmy ten głupi kontrakt.
- Zaraz… Czyli ty… Grałeś? Tylko? – upewniła się, ale zaczynała rozumieć sytuację. Po prostu siedział na klapie.
- Tak! A ty myślałaś… Nie! Zamknąłbym drzwi, naprawdę!
- Wierzę ci.
- Więc zostanie to naszą tajemnicą? 
Za dużo tajemnic z za dużą liczbą członków zespołu. Może po prostu budziła zaufanie?
- Nic im nie powiem, ale skoro jesteś uzależniony, powinieneś im sam powiedzieć. To nie żarty.
- Wiem, że uzależnienie to nie żarty. Ale mnie to nie dotyczy.
- Skoro tak uważasz… - spojrzała na drzwi do łazienki. Nagle odechciało jej się sikać jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie mogłaby usiąść na klapie po tym, jaką wizję miała przed oczami. – A gdzie Harry? Joe kazał mi po was przyjść.
- Przed chwilą poszedł na dół. Musiałaś się z nim minąć.
- W porządku. A ty jesteś gotowy?
- Tak. – Schował konsolę do kieszeni kurtki, którą miał na sobie, a ona wyczekująco spojrzała na niego z wyciągniętą do przodu ręką.
- Oddaj na przechowanie. Skoro nie jesteś uzależniony, nie będzie to problem. – Nie wiedziała, czy robiła dobrze. To mogło zrujnować teledysk. Ale musiała się dowiedzieć. Westchnął ciężko i lekko naburmuszony położył jej konsolę na dłoni. Wpakowała ją do torby. - Wieczorem oddam – zobowiązała się.
- Nieważne.
Ruszył bez słowa do windy, a ona podążyła za nim. W windzie nie odezwał się ani słowem, podobnie jak w drodze do recepcji. Na kanapie siedział już Harry z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Na ciebie to można czekać w nieskończoność – rzucił do Zayna. – Cześć – dodał do Madzi, która tylko kiwnęła mu ręką.
Ku swojemu przerażeniu stwierdziła, że zostawiła gdzieś słoik z bigosem, ale na szczęście ten szybko się odnalazł w ramionach Louis’ego.
- Nie wiem, co to, ale wygląda obrzydliwie – stwierdził chłopak, widząc jej pytający wzrok.
Wyrwała mu szklany słój z objęć i wcisnęła go Zaynowi.
- To dla ciebie od Jessici. Wiesz, tej dziewczyny, którą poznałeś na planie. - Dzięki? Chyba – skrzywił się, przyglądając się obleśnej konsystencji. – A co to?
- Because – wyjaśnił Joe, a Madzia parsknęła śmiechem.
- Bigos. Tradycyjna polska potrawa z duszonej kapusty i mięsa. Gwarantuję, że ci zasmakuje.
Gwarancja była trochę przesadzona, bo nie wiedziała, co do breji dodała Jess. Za wszelką cenę nie chciała się zbłaźnić ani jeszcze bardziej go do siebie zniechęcić, no ale miała kartę przetargową, którą była jego konsola, więc zrobił dobrą minę do złej gry.
- Zostawię w recepcji – oświadczył, oddalając się na chwilę.
- Tylko nie zapomnij podgrzać przed podaniem! – krzyknęła za nim, ale najwyraźniej już nie słyszał.
 
~ * ~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz