niedziela, 2 września 2012

Rozdział 1 - "Życiowa szansa"

W tym rozdziale nastoletnia Magda zostaje wolontariuszką na festiwalu, gdzie poznaje brytyjskiego reżysera, który proponuje jej pracę u boku ulubionego zespołu.


~ * ~
 
Wlokąc się na głupie przesłuchanie w sprawie ewentualnego uczestnictwa w wolontariacie nawet przez chwilę nie przebiegło jej przez myśl, że może to być ostatni dzień starego życia. A jednak tak się stało. Dostała szansę, która kosztować miała ją wiele wyrzeczeń. Nie była pewna, czy personalnego zwycięstwa nie okupuje generalną klęską. W ostatecznym rozrachunku bilans zysków i strat się równoważył, co nie wróżyło dobrze na przyszłość. Ale postanowiła spróbować.
Słuchawki zakupione w sklepie chińskim za niecałe pięć złociszy wcisnęła w uszy tak głęboko, że nie słyszała nic poza Bon Jovim wyjącym, że to „jego życie” w piosence It’s My Life. Gula w gardle co jakiś czas wywoływała nudności, ale głębokie wdechy, które dostarczały płucom świeżego powietrza łagodziły kryzys. Wysyłając aplikację na europejski festiwal autorów klipów wideo, który w tym roku odbywał się w jej rodzinnym mieście, nie sądziła, że dostanie zaproszenie na rozmowę. A już na pewno nie sądziła, że dostanie telefon od dyrekcji festiwalu, który potwierdza jej uczestnictwo w sekcji 'guide'. Miała być przewodnikiem jednego z brytyjskich reżyserów wideoklipów, który przyjechał na festiwal jako nominowany w kategorii "Najlepszy teledysk".
Mężczyzna z niewątpliwą nadwagą, posługujący się tak skrajnie brytyjskim akcentem, że jego zrozumienie dla szesnastolatki graniczyło z cudem, kazał mówić do siebie Joe. Poznała go dzień wcześniej i stereotypowo zaszufladkowała do kategorii flegmatycznego Anglika z żółtym uzębieniem, który uwielbiał nosić golfy i tweedowe marynarki, przez co bardziej przypominał „ciocię- Klocię” niż dobrze zarabiającego reżysera. Wyraził niezrozumiałą chęć zobaczenia spektaklu w teatrze, czego zupełnie nie pojmowała, jako że nie znał języka polskiego, a ona nie zamierzała być prywatną lektorką. Nie znała na tyle dobrze języka.
I była tu, punkt szesnasta w gmachu Opery Nova, wpatrując się w wypastowaną podłogę i modląc się, żeby nie wyrżnąć orła, kiedy na horyzoncie ujrzy pucołowatą twarz „poczciwego Joe” (nazwała go tak, bo nie potrafiła wymówić jego nazwiska, a określenie poczciwy uznała za adekwatne, zważywszy, że był uprzejmy i zwracał się do niej per „honey".
Siostra przygotowała jej konspekt ewentualnych pytań, które może zadać. Uwzględniła drogę do teatru, stojące na niej zabytki i obiekty, a także ciekawostki, które mogłyby zainteresować gościa. Zamiast przeglądać starannie sformatowany tekst, Madzia wolała skupić się jednak na czymś innym. Jak wyglądać będzie szesnastoletnia dziewczyna w towarzystwie ogorzałego na twarzy, podstarzałego ekscentryka? W duchu modliła się, żeby jakiś skrajnie prawicowy moher lubujący się w rydzykowskich przykazaniach nie stanął im na drodze i nie zaczął prawić wykładu o moralności. Tego by nie zniosła. Na dłuższe rozmyślania nie miała czasu, bo na końcu korytarza ukazał się okrągły jak księżyc poczciwy Joe. Wcześniej nie zwróciła uwagi, że ma tak bardzo odstające uszy. Jak Plastuś, prychnęła pod nosem, ale nie wystarczająco głośno, żeby ją usłyszał. Szczerzył się od słoniowego ucha do drugiego słoniowego ucha, jednocześnie uważając, żeby nie przewrócić się na śliskiej nawierzchni i rozmawiając z jedną z koordynatorek festiwalu.
Telefon, który Magda nieopatrznie zostawiła włączony rozdzwonił się na dobre, kiedy Joe stanął kilka metrów od niej. Melodia "What Makes You Beautiful", na której punkcie miała fioła (podobnie jak na punkcie całego zespołu, który ową piosenkę wykonywał) wypełniła hol domu kultury, w którym festiwal się odbywał. Joe uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile było to w ogóle możliwe.
Dziewczyna zmieszana szybko wygrzebała z kieszeni ciasnych spodni telefon i odrzuciła przychodzące połączenie. Nie sprawiła sobie nawet trudu, żeby sprawdzić, kto dzwonił. Poczerwieniała po czubki uszu, bo kopia piosenki była piracka. Joe zdawał się jednak nie wiedzieć, czym się martwi.
- Pracowałem z tymi chłopcami, wiesz? – zagadnął, ignorując koordynatorkę, która skakała wokół niego z przewodnikiem i mapą w ręce. – Nad ich nowym teledyskiem.
Chwilę zajęło Madzi zebranie myśli. Nie sprawiła sobie tego trudu, żeby wygooglować nazwisko mężczyzny, którego przewodnikiem będzie miała przyjemność być. Nagle poczuła, że jest jej bliższy niż ktokolwiek inny na całej planecie.
- Nie wiedziałam – odpowiedziała lakonicznie i zachowawczo, zdając sobie sprawę, że jej umiejętności językowe są ograniczone. Odetchnęła w duchu z ulgą, widząc, że ta odpowiedź mu wystarczała. Przynajmniej na razie.
Pożegnała się z elegancką kobietą, która wcisnęła jej przewodnik i mapę, widząc, że Joe nie kłopota się, by po nie sięgnąć.
- Na wszelki wypadek – szepnęła po polsku i pożegnawszy ich sztucznym uśmiechem, niemalże wypchnęła poza szklane drzwi.
Reżyser poinformował swoją przewodniczkę, że nie ma ze sobą samochodu.
- Bałem się, że nie podołam prowadzeniu po drugiej stronie jezdni – przyznał się ze śmiechem. Madzia była wdzięczna, że trafiła jej się taka gaduła. Całą drogę podziwiał witryny sklepowe i dyskutował o promocjach, porównując polskie ceny z angielskimi. Tylko raz zapytał o mijany kościół, na co była przygotowana, zarzuciła więc kilkoma faktami i ciekawostkami.
Spektakl mu się podobał (mimo iż, jak sam przyznał, nie rozumiał ni cholery). Chciała tłumaczyć, ale machnął ręką i polecił, żeby skupiła się na oglądaniu.
- Później mi opowiesz – zachichotał, ale były to słowa rzucone na wiatr, gdyż więcej nie wrócił do tego tematu. Najwyraźniej nie interesował go teatr. Za to jak najbardziej dzwonek, który usłyszał kilka godzin wcześniej.
Kiedy wracali i przystanęli, by mógł zapalić cienkiego mentolowego papierosa (swoją drogą, poczęstował ją, ale grzecznie odmówiła, powołując się na wiek i zasady), zagadnął ją na temat zespołu.
- Więc, lubisz One Direction? – zapytał, wydmuchując kilka obłoków dymu w kształcie kółek.
Ugryzła się w język, żeby nie wypalić „kocham”.
- Nawet bardzo – przyznała zgodnie z prawdą, wbijając wzrok w ziemię.
- "Gotta be You" to moja sprawka.
- To musi być ciekawa praca.
- A żebyś wiedziała, że ciekawa! – klasnął w dłonie z radości. - Ale jak cholernie trudna! Każdy z tych chłopaków generuje dziennie tyle energii co ja w ciągu całego życia. Wcześniej pracowałem z bardziej ułożonymi artystami, ale to ich wspominam najmilej. Dlatego kolejny teledysk również wyreżyseruję. Dobrze nam się razem pracowało.
- To widać, teledysk jest piękny – pochwaliła Madzia, nieco ubarwiając fakty.
- Dobra, dobra, wal prosto z mostu. Nie jestem wrażliwy na punkcie krytyki, potrafię ją przyjąć, o ile jest konstruktywna i uzasadniona.
- Cóż… Teledysk jest nieco nudny, a przedstawiona historia jałowa. Nic się dzieje, poza ładnymi krajobrazami w tle.
- Chyba miałaś na myśli ładnych chłopców, co? – szturchnął ją łokciem w bok, jak gdyby byli najlepszymi przyjaciółmi. Zaczerwieniła się ze wstydu, ale nie odpowiedziała ani słowem. Co jej strzeliło do głowy, żeby tak go skrytykować? Przecież nie znała innych jego prac. Zresztą, miała być jego przewodnikiem do końca festiwalu, do którego zostało jeszcze trochę czasu. Nie chciała, żeby panowała między nimi atmosfera wrogości.
Joe jednak roześmiał się szczerze i zgasił niedopalonego papierosa.
- Podobasz mi się, Maggie – oświadczył, po raz pierwszy dając do zrozumienia, że zna jej imię. Zamyślił się nad czymś głęboko, a w jego oczach dostrzegła dziwny blask, którego nie rozumiała. Przynajmniej do kiedy nie wyraził swojej propozycji jasno. – Przydałaby mi się stażystka. Młoda, ze świeżym spojrzeniem na świat i muzykę. Co ty na to?
Wbiło ją w ziemię i trzymało do teraz. Tylko że fotel w klasie biznes był o wiele wygodniejszy niż chodnik przed Empikiem. No i otwierało się przed nią tyle nowych możliwości…
 
~ * ~
 

2 komentarze: