niedziela, 2 września 2012

Rozdział 2 - "Gdzie chłopaków pięciu, tam..."

W tym rozdziale Magda dociera do Londynu i poznaje chłopaków z One Direction
 
~ * ~
 
Pierwszy raz leciała samolotem. W ogóle pierwszy raz podróżowała gdzieś sama. Siostra i przyjaciółka odwiozły ją na lotnisko i trajkotały jak najęte z bezgranicznego podniecenia. Magda jednak była zamyślona. Targały nią sprzeczne emocje. Z jednej strony była niebywale podekscytowana perspektywą zrobienia kariery, zapoznania się z nową kulturą (i… ulubionym zespołem, oczywiście!), ale fakt, że będzie w obcym kraju zdana zupełnie na siebie nie był pocieszający.
Poczciwy Joe, o którym teraz zrobiła potrzebny research i wiedziała, że pracował między innymi nad klipami JLS, Eda Sheerana, Joe McElderry’ego i Jesse J, miał ją odebrać z lotniska. Sam wrócił do Anglii kilka dni wcześniej, zły, że jego wideoklip nie otrzymał nawet wyróżnienia. Z propozycji współpracy jednak się nie wycofał, co Magdę bardzo cieszyło. Nagle naszły ją wątpliwości. A co się stanie, jeśli nie będzie go na lotnisku? Jeśli zrobił sobie z niej kawał? Jeśli wszystkie jej poczynania nagrywa ukryta kamera?
Mama za żadne skarby nie chciała jej puścić. Opuścić szkołę na cały semestr? Mieć rok w plecy? Nigdy! Gdyby nie zagorzałe prośby starszej siostry, która najwyraźniej potrzebowała odpoczynku lub też najzwyczajniej chciała się pozbyć tej młodszej, wyjazd spaliłby na panewce. Rodzice zgodzili się tylko dlatego, że Madzia zagrała kartką „spełnianego marzenia” i obiecała dzwonić co najmniej raz dziennie.
- To może być nora ze szczurami! Albo jeszcze gorzej, sprzeda cię handlarzom niewolników! – co jak co, ale Madzia musiała przyznać, że wyobraźnia mamy coraz bardziej hulała swoimi torami.
Ostatecznie stanęło na tym, że szansa jest niepodważalna i grzechem byłoby z niej zrezygnować. Mimo iż miała dopiero szesnaście lat.
Tuż przed nosem parował jej kurczak w orzechowej panierce, którego poleciła jej stewardessa, widząc, że ma do czynienia z laikiem. Obok stała sałatka na kształt gyrosa i wszystko prezentowało się nad wyraz apetycznie, szczególnie dla głodnego żołądka, który szybko nasycił cię po opróżnieniu talerzyków.
Lot minął jej jak z bicza strzelił. Odetchnęła głęboko, kiedy samolot kołował na lotnisku w Londynie. Nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić, ale zdecydowała się iść za tłumem. Zresztą, stewardessa była na tyle miła, że wskazała jej drogę i poinstruowała, gdzie odebrać bagaż. Była jej wdzięczna za te wskazówki, bo czuła, że jest bliska zachlastania się suchą bułką, którą nadal miała w torbie, na wypadek gdyby okazało się, że za jedzenie w samolocie musi zapłacić.
Ciągnąc wielką czarną walizkę na kółkach, którą bez trudu udało jej się odebrać, wypatrywała pucołowatej twarzy poczciwego Joe. Czekał w terminalu ze śmieszną czapką naciągniętą na głowę. Rozpromienił się kiedy ją zobaczył.
- Honey, witam w Londynie!
Wypytywał, jak minęła podróż, czy nie jest zmęczona, czy czegoś nie potrzebuje… Nie potrzebowała. Była dopiero godzina siedemnasta, cóż, w Londynie szesnasta, więc nie była ani zmęczona, ani głodna (smak kurczaka nadal czuła w ustach i miała tylko nadzieję, że zatrzymają się gdzieś, by mogła umyć zęby).
- Bo widzisz, jutro zaczynamy kręcić teledysk do One Thing – zagadnął Joe, kiedy jechali taksówką do hotelu, w którym miała zostawić swoje rzeczy. – Chciałbym, żebyś poznała chłopaków, zanim zaczniesz mi asystować. Na przykład teraz.
Gdyby miała w ustach cokolwiek, z pewnością wylądowałoby to na potylicy taksówkarza. Nie umyła włosów, bo nie spodziewała się jakiegokolwiek wyjścia w pierwszy dzień po przylocie do Londynu. Orzechowa panierka powłaziła jej w zęby i przez całą drogę próbowała się jej pozbyć, ale szło jej z marnym skutkiem.
- Chciałabym wziąć najpierw prysznic – przyznała szczerze, uznając to za najlepsze wyjście z sytuacji. – Jeśli to nie kłopot.
- Ależ skąd, rozumiem. Moglibyśmy spotkać się wieczorem w moim pokoju hotelowym. Zatrzymałem się tam gdzie ty. Zamówimy coś do schrupania, zaprosimy chłopaków i nie będziemy musieli chować się przed fotoreporterami. A ja będę mógł sobie pozwolić na popołudniową herbatkę.
Pokiwała głową, zgadzając się na jego plan. Nie spodziewała się, że tuż po przyjeździe będzie miała okazję poznać swój ulubiony zespół. Nigdy nie spotkała celebrytów światowego formatu, no, chyba że liczyć polskich siatkarzy od których nieudolnie próbowała wydębić autograf po meczu lub Ivonę Pawlowicz, która w galerii handlowej w jej rodzinnym mieście promowała taniec. A teraz One Direction! Louis, Zayn, Liam, Niall i Harry!
Zamyślona nie zwróciła uwagi, że dojechali na miejsce. Stanęli przed jednym z lepszych hoteli w Londynie, który przytłoczył ją swoim przepychem i wyjątkowością. Joe wybiegł z taksówki, by otworzyć przed nią drzwi, ale stała już na chodniku, wgapiając się w monumentalny budynek.
- I jak ci się podoba, Honey?
- Ja pierdziu… - Objął ją ramieniem, kiedy pokusiła się o polskie określenie, które doskonale opisywało jej uczucia w danym momencie.
- Mam nadzieję, że oznaczało to zachwyt. Chciałem cię dobrze ugościć, przynajmniej na początku naszej współpracy.
Joe zaprowadził ją pod same drzwi pokoju, razem z boyem hotelowym, który ciągnął walizkę na kółkach i niewielką torbę podróżną, w której znajdowały się pozostałe rzeczy, których nie dała rady upchnąć.
Apartament prezentował się imponująco. Nigdy nie spała w hotelu z tyloma gwiazdkami, a ten prezentował najwyższe standardy i mimo iż zdawała sobie sprawę, że nie jest to najlepszy z pokoi, które mieli w ofercie, poczuła się jak księżniczka. Na wprost od wejścia ogień tlił się w kominku, który okazał się być tylko elektroniczną atrapą, ale doskonale dorównywał oryginalnemu płomieniowi w tworzeniu przyjemnego nastroju. Miękka sofa i szklana ława z rzeźbionymi nogami oraz chińskie wazy porozstawiane w każdym koncie rzuciły się jej w oczy jako drugie. Na środku pokoju, na suficie wisiał kryształowy żyrandol, odbijający światło nawet w najdalsze zakątki obszernego pokoju, który mógł służyć za salon. Po lewej stornie ogromne, białe, dwuskrzydłowe drzwi prowadziły do sypialni. Łóżko było wielkości jej pokoju, który pozostawiła do dyspozycji siostrze.
- O mój Boże… - westchnęła, rzucając się na nie i pogrążając się w błogich rozmyślaniach.
- To akurat zrozumiałem – zachichotał Joe. – Masz tu wszystko, czego potrzebujesz, żeby się odświeżyć po podróży. Przyjdę z chłopcami o osiemnastej. – Urwał, żeby spojrzeć na zegarek i postanowił się poprawić. – O dziewiętnastej.
Podziękowała mu ciepłym uśmiechem. Był dla niej bardzo pomocny. Gdyby był zadufany w sobie i wyniosły, nigdy nie zdecydowałaby się jechać z nim do obcego kraju. Ale był poczciwy.
- Joe… - zagadnęła, kiedy wychodził. Obrócił się na pięcie i spojrzał na nią z szerokim bananem na twarzy. – Dzięki.
- Nie ma za co, honey. I korzystaj z wszystkiego wedle uznania. Telefon jest do twojej dyspozycji.
Wyszedł, zanim zdążyła podziękować jeszcze raz. Najwyraźniej peszyło go wszechogarniające poczucie wdzięczności, które widział w oczach nastolatki.
- Wypadałoby zadzwonić do domu – powiedziała Madzia do siebie, zdając sobie sprawy, że nigdy nie była tak sama jak w tym momencie.
Uśmiechnęła się. Swoboda. Wolność. Tęsknota przyjdzie później. A może wcale nie? Może będzie tak zajęta, że nie zwróci uwagi na szybko mijający czas?
Chwyciła słuchawkę telefonu, na którym przyklejono kartkę z napisem 0 – recepcja. Wcisnęła przycisk i już po chwili usłyszała głos recepcjonistki, którą widziała na dole. Poprosiła o połączenie z polskim numerem i usłyszała instrukcję, jak zatelefonować. Trzy minuty później prowadziła konwersację z mamą.
- Jak to w luksusowym hotelu? Co to znaczy? Ale w pokoju jesteś sama, tak?!
- Nie przeginaj, oczywiście, że tak.
- Zapytaj, czy widziała chłopaków! – W tle rozległ się krzyk siostry, która nieudolnie próbowała wyrwać mamie słuchawkę.
- Siostra się pyta, czy…
- Słyszałam. Jeszcze nie. Dopiero weszłam do pokoju. I tu jest naprawdę super. Nie widziałam jeszcze łazienki, ale wyobrażam sobie, że jest równie luksusowa jak cała reszta. A jutro kręcimy teledysk. Joe nie mówił jeszcze, jak ma wyglądać moja praca, ale dziś o 19 przyjdzie tu z zespołem i obgadamy szczegóły. – Nie kłamała. Miała nadzieję, że dowie się wreszcie czegokolwiek na temat swojej pracy. Czy miała nosić jego rzeczy? Być gońcem? Dziewczyną od cateringu? Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że określenie stażystka mogło znaczyć dosłownie wszystko.
- Nie siedź do późna, musisz chodzić spać o normalnych porach. I zadzwoń jutro!
- Zadzwonię.
- Uważaj na siebie, mała.
Po tej przestrodze podzieliły się jeszcze zwrotami grzecznościowymi i Magda odłożyła słuchawkę, choć słyszała jeszcze cmokanie po drugiej stronie. Miała szczerą nadzieję, że mama się na nią nie obrazi.
Rozejrzała się po pokoju, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć. Joe dał do zrozumienia, że nie zostanie w tym hotelu długo, nie opłacało się więc rozpakowywać rzeczy. Wyjęła tylko te, które mogłyby się pognieść i zawiesiła je w szafie. Co na siebie włoży? Pierwsze wrażenie było naprawdę ważne. Przed wyjazdem kupiła kilka ciuchów, żeby nie odbiegać ubiorem od modnych londyńczyków. Wybrała szary, połyskujący top i kardigan w kolorze kawy z mlekiem, który dobrze prezentował się z jej kolorem włosów. Do tego nowe spodnie - powycierane dżinsy.
- Zda egzamin – pokiwała głową i zostawiwszy ubrania na łóżku, udała się do łazienki.
Kabina prysznicowa pomieściłaby ze trzy osoby, a wanna z hydromasażem co najmniej dwie. Jakkolwiek bardzo kusiła ją ta druga ewentualność, mając na względzie ograniczony czas do dyspozycji, postanowiła wziąć prysznic.
Wzięła swoje kosmetyki, bo nie przewidziała, że wszystko będzie dostępne. Na półeczce stały szampony, żele pod prysznic, odżywki i inne pierdoły, opatrzone logo hotelu. Pachniały przepięknie i najwyraźniej były drogie. Mimo tego nie żałowała sobie. Wypachniona i czyściutka zamierzała zabrać się za wysuszenie włosów, zanim zjawi się Joe z chłopcami. Wzięła małą podróżną suszarkę, ale po oględzinach wtyczki stwierdziła, że o czymś zapomniała. Gniazdka w Wielkiej Brytanii wyglądały zupełnie inaczej niż te swojskie, które były jej dobrze znane.
- Cholera! – zaklęła do siebie, poszukując rozwiązania. Wiedziała, że w niektórych hotelach suszarki dostępne są w recepcjach, ale ten miał z cztery gwiazdki, do jasnej ciasnej!
Z ulgą odnalazła upragniony sprzęt w łazience. Okazało się, że w kabinie prysznicowej zainstalowana jest też funkcja suszenia. Po piętnastominutowej bitwie z myślami, udało jej się zrozumieć zasady korzystania z nowoczesnego sprzętu i była niemal gotowa. Podmalowała oczy kredką, a na policzki wsypała trochę różu, żeby nie wyglądać jeszcze bladziej (siostra wcisnęła jej go do kosmetyczki, twierdząc, że gdy zobaczy ulubiony zespół, będzie wyglądała jak zjawa – cóż, miała rację). Włosy uczesała, spinając niewielką ich część nad uszami.
- Lepiej nie będzie.
Gdy wbiła się w przygotowane ciuchy, maznęła jeszcze usta błyszczykiem i użyła antyperspirantu, by nie wypłoszyć swoich idoli nieprzyjemnym zapachem potu, który mógł pojawić się w stresującej dla niej sytuacji.
Nieco przed czasem do drzwi rozległo się pukanie. Zdenerwowało ją to, bo się nie spodziewała. Podreptała otworzyć. Jej oczom ukazała się uśmiechnięta od ucha do ucha twarz Louis’ego – najstarszego członka zespołu, znanego ze swojego poczucia humoru.
- Fajne kapcie! – powiedział, wchodząc do środka i mijając jej otwarte usta.
Zaraz za nim stał Niall, który bąknął coś w stylu „mucha ci wleci”, ale nie zrozumiała. Nie wiedziała, czy to przez jego irlandzki akcent, czy też niewielką wadę wymowy. Uśmiechnęła się tylko.
Liam był pierwszym, który jej się przedstawił, co uznała za bardzo miłe. Zayn podążył w jego ślady. Oboje uścisnęli jej rękę i wpakowali się do środka, gdzie Niall i Louis rozgościli się już na wygodnej sofie.
Za progiem zostali już tylko poczciwy Joe i Harry, którzy z zawzięciem na twarzach zabijali jakieś bliżej nie określone potwory w grach, które dzierżyli w dłoniach. Przeplatane „a masz!” i „idziesz na dno” zwiastowało, że rywalizują ze sobą i nie widzą Bożego świata poza tymi niewielkimi ekranikami. Z jednej strony Madzia była zadowolona. Gdyby Harry choć na chwilę na nią spojrzał, całkiem prawdopodobne byłoby, że przewróci się jak długa w progu, prosząc o sztuczne oddychanie (a to było problematyczne, zważywszy, że w pobliżu był też Joe, który mógł rozpocząć ewentualną reanimację).
- Miło cię wreszcie poznać, Joe sporo opowiadał o swojej honey – zagadnął Liam, kiedy już wszyscy siedzieli na sofie, oprócz Harry’ego i Joe, którzy nadal zajmowali się tylko grą.
Psia krew, pomyślała Madzia. Gdyby było niezręcznie, powinien wybawić ją z opresji, a tymczasem w najlepsze zabawiał się z najmłodszym członkiem zespołu.
- Jestem Maggie – powiedziała nieco nieśmiało, próbując skupić wzrok na każdym po kolei, żeby nikt nie czuł się urażony. Było to problematyczne i mogło wyglądać jak oczopląsy, ale nic nie mogła na to poradzić, bo nic lepszego nie wymyśliła.
- Jesteś Polką, tak? – spytał Louis, którego akcent nagle przybrał bardziej amerykański wydźwięk, za co była mu wdzięczna. Być może zauważył jej zmarszczone brwi, kiedy próbowała maksymalnie skupić się na słowach Liama. Znacznie ułatwił jej zadanie wyzbywając się tego przekomicznego zaciągania.
- Tak.
- A twoje imię po polsku to…?
- Madzia. Znaczy Magdalena. Ale wszyscy mówią na mnie Madzia.
- Madzia. – Louis wypowiedział jej imię w tak komiczny sposób, że nie mogła powstrzymać wybuchu śmiechu. Dołączył do niego sam sprawca histerii i pozostali członkowie zespołu. Przez dobrą minutę próbowali nauczyć się poprawnej wymowy, ale za każdym razem Madzia śmiała się tak samo, zdecydowali się zwracać do niej per Maggie.
- Znowu mi dołożyłeś, chłopcze! – krzyknął Joe, niemal rzucając malutką konsolę o podłogę, podczas gdy Harry wykonywał taniec zwycięstwa wokół szklanej ławy. – Mam nadzieję, że nie masz nam za złe tego małego… pojedynku – zwrócił się do Maggie, a ta pokręciła głową przecząco.
- Wybacz im to niegrzeczne zachowanie. Najwyraźniej nie zwykli przebywać z damami – oznajmił uroczyście Louis, przybierając najbardziej poważną z poważnych min.
Madzia zmieszała się nieco, widząc, że ona i Niall są jedynymi osobami, którzy umierali ze śmiechu, widząc tę scenkę. Szybko odkaszlnęła i przybrała normalny ton.
- Jak będzie wyglądała moja praca? – zwróciła się do Joe, który nieco posmutniał po przegranej walce z nastolatkiem.
- Cóż… Sam jeszcze tego nie wymyśliłem. Będziesz krytykować moje pomysły, aż wyjdzie nam z tego całkiem fajny teledysk.
- Krytykować… to mi się podoba – uśmiechnęła się dziewczyna, a Harry klasnął w dłonie.
- Widzisz, ona też uważa, że jesteś beznadziejny! – wytknął język w stronę poczciwego Joe, który zrobił naburmuszoną minę, ale tylko na chwilę, bo zaraz rozpromienił się od ucha do ucha.
- Mam taką wizję. Chłopcy śpiewają na Trafalgar Square i zbierają pieniądze do czapki. Monetę wrzuca im piękna dziewczyna, która się uśmiecha i odchodzi. I od tej pory dzień w dzień czekają aż się w końcu pojawi – wyjaśnił reżyser z dumą.
- I pewnie pojawia się pod koniec teledysku – wtrącił Louis, puszczając Madzi oczko. Zarumieniła się lekko, ale róż, który miała na policzkach skutecznie to zamaskował.
- A który z nas tym razem dostaje dziewczynę? – spytał Niall, całkiem poważnie, sądząc po jego minie. Joe się zmieszał, bo jego koncept był całkowicie inny, ale widząc, jak się nabijają, dał za wygraną.
- Maggie, może ty masz jakieś sugestie?
Pytanie zadane odnośnie szczegółów trochę zbiło ją z tropu, ale po chwili namysłu, konstruując proste zdania, udało jej się nie zrobić z siebie kompletnej idiotki. Opowiedziała szefowi o swojej wersji teledysku, która, jak się okazało, została zatwierdzona i miała być nakręcona następnego dnia.
- To mi się podoba, dlatego cię zatrudniłem! – Joe w myślach przeniósł się na plan teledysku i zaczął snuć plany.
- Cóż, technicznie jeszcze mnie nie zatrudniłeś. Nie ma kontraktu, nie ma zatrudnienia.
- Słuszna uwaga. Dlatego twoi rodzice byli tacy przeciwni. Jutro się tym zajmiemy. Nakręcimy też część na placu, a ty w tym czasie spróbujesz załatwić wolne ulice na następny dzień. I wynająć jakiś czerwony autobus.
- Nie jestem pewna, czy sobie poradzę. Nadal czuję się tu nieco obco… - przyznała dziewczyna szczerze, spuszczając głowę.
- Niepotrzebnie, jesteś wśród swoich! – krzyknął Louis, co przywołało uśmiech na jej twarzy.
- Danielle mogłaby ci wytłumaczyć, gdzie zadzwonić – zauważył Liam.
- Kto to Danielle? – spytała zaciekawiona.
- Jego dziewczyna. Jest tancerką – wyjaśnił Niall.
- I zazdrośnica kręcić się będzie po planie, by pilnować zdobyczy – zachichotał złośliwie Harry, a poduszka z kanapy poszybowała w jego stronę. Zrobił zwinny unik i pokazał Liamowi język.
- To dobry pomysł. Prędzej dogadasz się z kimś młodym niż z moją asystentką – stwierdził Joe. Madzia miała nadzieję, że Danielle okaże się miła i pomocna.
- Więc jutro musisz wstać o szóstej.
- W Polsce to siódma, więc w sumie pośpię dłużej niż w Łodzi.
- Gdzie? – Zayn jakby obudził się z letargu, w który zapadł od chwili, gdy otworzyła przed nimi drzwi.
- Łódź. Moje rodzinne miasto – wyjaśniła i roześmiała się, kiedy nieudolnie powtórzył.
- Łódź jest trudniejsza niż Madzia – podsumował sytuację Louis i tym razem już wszyscy wybuchli śmiechem.
Może w Anglii nie będzie aż tak źle? Ostatecznie Joe był poczciwy, chłopcy sympatyczni, a ona szczęśliwa. Czy trochę stresu może zepsuć te chwile?
 
~ * ~
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz