niedziela, 14 października 2012

Rozdział 8 - "Bolidy na lotnisku"

A jednak już w tym odcinku Maggie przyjdzie poznać The Wanted w nieco dziwacznych okolicznościach. Niektóre informacje są czystą fikcją literacką, ważną z punktu widzenia fabuły. Mam nadzieję, że do przełknięcia. Miłego czytania!

W tym rozdziale zwolniona i zrezygnowana Magda staje przed kolejną szansą zaistnienia w szow biznesie, kiedy poznaje kolejny zespół.
 
~*~
 
O dziewiątej zjawił się u niej Joe ze śniadaniem i poranną prasą, którą rzucił na łóżko. Była zaspana, poprzedniego wieczoru po wyjściu Liama długo nie mogła zasnąć. Przetarła oczy.
- Dzień dobry – odezwał się mężczyzna z niezadowoloną miną. – Co powiesz na poranny przegląd prasy?
- Ledwo widzę ciebie, ale będę wdzięczna, jeśli mi przeczytasz - zwróciła się do mężczyzny, przeciągle ziewając.
Joe spojrzał na nią spode łba.
- Domyślasz się, o co chodzi, prawda?
- A ty domyślasz się, że to kłamstwa?
Nic nie odpowiedział, tylko zamaszystym ruchem rozłożył skrzydła gazety i zaczął czytać na głos.
- "Zakazany owoc smakuje najlepiej… Przekonał się o tym jeden z członków najpopularniejszego obecnie boy bandu w Wielkiej Brytanii, jeśli nie na świecie. Liam Payne (18), który od dłuższego czasu spotyka się z tancerką Danielle Paezar (22), utrzymuje sekretny romans ze stażystką, zatrudnioną przez reżysera najnowszego teledysku grupy. Fotoreporterom udało się sfotografować parę podczas obdarowywania się czułymi słówkami. Wymieniali się nawet telefonami, co świadczy o sporym zaufaniu. Według źródeł, tajemnicza Magdalena (16), powód zamieszania wokół Liama Payne’a, która wzbudziła wiele kontrowersji w środowisku fanowskim, pobiła Danielle Paezar, chcąc na zawsze pozbyć się rywalki.
- Przechwala się tym na planie – opowiada jedna z pracowniczek obsługi planu, która była świadkiem rozmowy dziewczyny z pozostałymi członkami zespołu. – Najwyraźniej cały zespół utrzymuje sprawę w tajemnicy.
Jak donoszą świadkowie wczorajszej kłótni w apartamencie hotelowym, członek zespołu odwiedził swoją kochankę i został przyłapany przez obecną dziewczynę in flagranti.
Młoda stażystka podobno pochodzi z Polski i romansuje również z reżyserem teledysku, który ją zatrudnił..."

- Nie wierzę! – wrzasnęła Madzia, wysłuchawszy plotkarskiego artykułu, który oczerniał ją na każdej linii. – Jak oni mogli napisać te bzdury?!
- Te o moim romansie z tobą czy te o twoim romansie z Liamem?
- I to, i to! Nie mam z nim romansu! – zaparła się.
- Ale wszystko wskazuje inaczej. A w takim wypadku, nie mogę z tobą kontynuować współpracy, honey. Przykro mi. – Rozłożył bezradnie ręce, a ona uniosła się do pozycji siedzącej.
- Ale… dlaczego?! Przez głupie plotki?!
- Głupie czy nie, mogą zniszczyć mi karierę. Nie mogę sobie na to pozwolić.
- Czyli tak po prostu odsyłasz mnie do domu?!
- Nie. Zapłacę ci za dwa dni robocze i dostaniesz też odprawę oraz rekomendację.
- Wielkie dzięki – posmutniała, bo nie spodziewała się, że jej przygoda z zespołem tak szybko dobiegnie końca. A wszystko przez przeklętą Danielle Paezar! – Czyli nie jadę z wami do Niemiec? – spytała z nadzieją, która szybko zgasła, kiedy Joe zdecydowanie pokręcił głową.
- Nie. Początkowo planowałem, żeby wysłać cię do Polski stamtąd, ale to zbyt problematyczne. Brukowce miałyby nie lada pożywkę.
- Rozumiem. A jak się czuje Liam?
- Nie widziałem się z nim dzisiaj, ale zgaduję się, że jest zdruzgotany. Danielle na pewno nie chce z nim rozmawiać. Obawiam się, że zespół straci znaczące poparcie. W końcu Liam to „ten romantyczny”. On powinien być zwolennikiem monogamicznej miłości do śmierci, a tu taka niespodzianka. No ale to nie moje zmartwienie. Ich menadżer i specjalista od PR zajmą się naprawianiem tego bałaganu. - Mężczyzna poklepał dziewczynę po ramieniu i podniósł się z miejsca. – Zjedz i się spakuj. Odwiozę cię na lotnisko.
- Mogę przynajmniej pożegnać się z chłopakami? – spytała, wyciągając croissanta z papierowej torebki, którą jej przyniósł.
- Przykro mi, Maggie. To nie będzie możliwe – oznajmił bez ogródek i opuścił pomieszczenie, zostawiając ją pogrążoną w melancholii.
Łatwo przyszło, łatwo poszło, pomyślała. A najgorsze było to, że zaczynała świetnie rozumieć się z chłopakami.
Nie wierzyła, ale już dwie godziny później siedziała w taksówce razem z Joe, który odwoził ją na lotnisko. Nie odzywała się do niego, bo cała sympatia, którą do niego zapałała, nagle wyparowała jak kamfora. Nie pozwolił jej pożegnać się z chłopakami, a to było najgorsze. Nie miała żadnych zdjęć, pamiątek… Jedyną zdobyczą wydawał się i’Phone od Jess. Miała szczerą nadzieję, że dziewczyna nie będzie jej ścigać aż do Polski, by go odzyskać. Bądź co bądź, dostarczyła jej przesyłkę Zaynowi.
Zayn… za nim będzie tęsknić najmniej. Za Louis’em za to najbardziej, ale to chyba żadna niespodzianka. Zawsze był miły, dowcipny i uroczy. Cholera, że też nie mogła się z nimi pożegnać! Poza uściśnięciem kilku dłoni, nie pozostało jej żadne wspomnienie. Nawet jednego uścisku. Przeklęty Joe! Przeklęta Danielle!
Była tak zła na mężczyznę, że odprawiła go do hotelu, oświadczając, że sama zaczeka na samolot. Przyjęła kopertę bez mrugnięcia okiem i nie zaszczyciła go nawet uściskiem dłoni. Machnęła niedbale głową, choć zrobiło jej się trochę żal, kiedy ujrzała jego smutną minę. Cóż, było za późno. Została sama z bagażem i kopertą, w której znajdowała się jedyna pamiątka minionych dni. Schowała cenny przedmiot do walizki i rozsiadła się w terminalu, bo do przylotu samolotu miała jeszcze dwie godziny.
Rodzice zdziwią się, kiedy ją zobaczą. O szkole wolała nawet nie myśleć. Pochwaliła się wszystkim, że przyjedzie za pół roku, a tu taka niemiła niespodzianka. Może zostanie w domu mimo wszystko i nie pokaże się światu, udając, że jej przygoda z Anglią trwa?
Rozmyślania przerwał jej wózek bagażowy, który w zastraszającym tempie przemknął przed jej oczami. Wstała, żeby zobaczyć, kto był kierowcą tego dziwnego pojazdu, nie spodziewając się, że zostanie zaskoczona z tyłu.
- Uwaga, bolid! – krzyczał jakiś chłopięcy głos, ale nie była w stanie uskoczyć przed kolejnym rozpędzonym wózkiem, na którym jechało dwóch roześmianych chłopaków.
W ostatniej chwili udało im się wykręcić, ale jedna z walizek, która wystawała, uderzyła ją w głowę i przewaliła na ziemię. To chyba jakieś żarty! Nie dość, że straciła życiową szansę, to jeszcze miała zginąć na londyńskim lotnisku. Zupełnie sama w towarzystwie… dwóch zatroskanych twarzy, które nachylały się nad nią.
- Nie żyje – oświadczył zachrypnięty głos, widząc, że gałki oczne odjeżdżają jej w głąb głowy.
- Przestań tak mówić! – łagodny głos skarcił towarzysza i najwyraźniej trzepnął go w potylicę, bo rozpoczęła się krótka przepychanka.
Po chwili do dwóch głosów dołączyły kolejne.
- Co wyście zrobili, do cholery?! Mówiłem, że Nath nie może prowadzić bolida!
Nazywanie wózka bagażowego bolidem wydało się Madzi niepodważalnym powodem na fakt, że ma do czynienia z gromadką zbiegłych ze szpitala psychiatrycznego psycholi. Nie otwierała oczu, mimo iż zrobiło jej się o wiele lepiej, kiedy chwilę poleżała. Czekała na rozwój wypadków.
- To nie moja wina, ona wyrosła z nikąd! – zaparł się chłopak i ponownie usłyszeć można było przepychanki i szturchanie.
Odgłos kroków ucichł, kiedy do towarzystwa zbliżyła się kolejna osoba.
- To chyba będzie rekord – wysapał właściciel niskiego głosu. Rozległo się kliknięcie, a potem podał jakiś czas. Może miał ze sobą stoper. – A to kto? – spytał jak gdyby nigdy nic, widząc ją leżącą na ziemi. – Fanka?
- Nie, ona nie zemdlała na twój widok. Ci idioci ją potrącili! – Mocny nosowy głos i kolejne pacnięcia.
- Może zadzwonić po pogotowie?
- I co powiesz? Że ścigałeś się na lotnisku wózkami bagażowymi i potrąciłeś dziewczynę?
- Zwalimy wszystko na kobietę, która nam te wózki udostępniła! – zaproponował zachrypły głos.
Pacnięcie.
Wypadałoby otworzyć oczy, ale naprawdę obawiała się, że mogą ją ogłuszyć obuchem i zatuszować zbrodnię, zakopując na tyłach londyńskiego lotniska. Smutny koniec.
- Zrobię sztuczne oddychanie – zaoferował nosowy głos, przez co lekko się wzdrygnęła. W razie czego cudownie ozdrowieje.
- Ale ona oddycha, głąbie!
- Ostrożności nigdy za wiele – właściciel głosu był najwyraźniej gotowy do poświęceń i pomocy lub po prostu był napalony.
- To niech Nath zrobi. Wygląda jakby była w jego wieku – kolejny głos, którego nie potrafiła rozróżnić.
- Nic nikomu nie będę robił. Unieście jej nogi do góry i przynieście wody. No i zdejmijcie szalik, bo blokuje dopływ tlenu.
- Ale to ty ją potrąciłeś!
- Ale to ty urządziłeś głupie zawody!
Pacnięcie. Plask. Mlaskanie.
- Zrobię usta-usta dla pewności – nosowy głos stał się bardziej natarczywy.
- Siva, trzymaj Maxa!
Zaraz… Siva, Max, Nath… To mogło oznaczać tylko jedno. Madzia gwałtownie podniosła się do pozycji siedzącej by w ostatniej chwili uniknąć nieproszonej resuscytacji z ust ogolonego na łyso członka zespołu The Wanted – największych rywali One Direction.
- Ona żyje! – ucieszył się jeden z chłopaków, który miał lokowane włosy. Odetchnął z ulgą i odepchnął kolegę, który próbował pochylić się nad nastolatką. – Max, ona żyje!
- Dobra, już dobra! Nic ci nie jest? – spytał najprawdopodobniej właśnie o to, ale mówił takim nosowym głosem, że nie była w stanie go zrozumieć.
- Jest w szoku! Trzeba ją ratować metodą usta-usta! – zachichotał skrzekliwy głos chłopaka o zakrzywionym nosie.
Tak. To na pewno był ten boy band, o którym myślała.
- Nic mi nie jest – powiedziała, mając nadzieję, że właśnie o to była spytana.
- Całe szczęście! Poszlibyśmy do mamra i nici z kariery. A Nath to jeszcze dziecko.
Wspomniany Nath, najmłodszy członek zespołu, wystawił język w stronę Łysego i pomógł Madzi wstać. Nadal kręciło jej się w głowie, bo porządnie oberwała walizką, ale uspokoiła się, wiedząc, że nie ma do czynienia z uciekinierami z psychiatryka. Choć zachowywali się, jakby jednak nimi byli.
- Jak masz na imię? – spytał „Loczek”, machając jej przed oczami ręką. – I ile widzisz palców?
- Maggie, pięć – odpowiedziała chaotycznie.
- Nazywasz się Maggie Five, czy po prostu Maggie, a widzisz pięć palców? Widzisz, to jest problematyczne, bo on pokazuje cztery. – Zachrypnięty głos należał do członka zespołu, którego imienia nie pamiętała.
- To ty jesteś ślepy! Pokazałem pięć! – Loczek rzucił mu mordercze spojrzenie. - Czyli przeżyjesz, Maggie? – zwrócił się uprzejmie do dziewczyny, którą tak brutalnie potrącili. Starał się mówić wyraźnie, bo zdał sobie sprawę, że jest z obcego kraju.
- Tak.
- Czekasz na samolot? – dopytywał się dalej chłopak w kręconych włosach.
- Tak.
- Czujesz się na siłach, żeby lecieć?
- Nie, Jay, weź ją do swojego pokoju hotelowego i zaopiekuj się jak szczeniaczkiem! – wtrącił Łysy.
- Czuję się dobrze – zignorowała jego słowa.
- Ale nie możemy jej tak zostawić.  Co będzie, jak coś jej się stanie? Może mieć wstrząs mózgu i nawet nie zdawać sobie z tego sprawy! – wtrącił się najwyższy, wyglądający na Indianina chłopak o kwadratowej szczęce, który najprawdopodobniej był sędzią wyścigu, bo na szyi miał stoper.
- No to co z nią zrobimy?
Powstrzymała się, żeby nie powiedzieć, żeby nie mówili o niej w trzeciej osobie, podczas gdy tu siedzi. Dyskutowali, co z nią zrobić, podczas gdy ona na palcach próbowała wymknąć się z półkręgu, którym ją otoczyli. Wzięła swoją walizkę na kółkach i ruszyła w stronę odprawy, podczas gdy chłopacy przepychali się i rzucali w swoim kierunku wyzwiska.
- Zaraz! Gdzie ona się podziała? – spytał Jay, rozglądając się wokoło.
- Tam jest, bierzmy ją! – zakrzyknął Łysy i razem z „Krzywonosym” rzucili się w pościg.
Czuła się jak ofiara przemocy, kiedy podnieśli ją do góry, nie zważając na fakt, że wierzga nogami.
- Do samochodu z nią, nie czekamy na Patricka! – rzucił Łysy.
- Ale na zewnątrz mogą być fanki! – zaparł się „Młody”.
- Trudno, ratujemy życie – Loczek wzruszył ramionami i zwrócił się do sporego zgromadzenia, które ich otoczyło. – Spokojnie, to tylko ćwiczenia!
To najwyraźniej uspokoiło pasażerów linii lotniczych, bo się rozeszli, podczas gdy pięciu młodych mężczyzn wynosiła nastolatkę i jej bagaż z terminalu. Zapewne wyglądała jak ofiara porwania, ale nie krzyczała. Bądź co bądź był to pretekst, by zostać w Londynie. Może Joe się o tym dowie i zmieni zdanie? Pozwoli jej zostać i ogłosi, że będą pracowali z 1D jeszcze nad kolejnym teledyskiem? Byłoby świetnie.
Nie podobała jej się tylko bliskość Łysego i wielkiego Indianina, który mógł mieć ze dwa metry. Siedziała w vanie pomiędzy nimi dwoma, podczas gdy Krzywonos zajął miejsce z przodu, a Młody i Loczek z tyłu.
Sama nie wiedziała, co robi. Jej mama dostałaby zawału, wiedząc, że dobrowolnie daje się uprowadzić bandzie psychicznych chłopaków, z których jeden mógł być na nią napalony.
- No to gdzie mnie zabieracie? – spytała jak gdyby nigdy nic, wywołując konsternację na ich twarzach. – Nie zależy mi już na niczym. Możecie mnie zabić, poćwiartować i zostawić w jakimś rowie. Ewentualnie w odwrotnej kolejności.
Kierowca zrobił tylko duże oczy i powiózł ich pod adres, który podali. Miała nadzieję, że nie zadzwoni po gliny, bo jego mina wyglądała jak miny porwanych taksówkarzy w filmach akcji, którzy mimo rozterek moralnych muszą pomóc złoczyńcom, bo ci mają w garści ich życie.
Zatrzymali się przed niewielkim bungalowem na przedmieściach, około pięć kilometrów poza Londynem.
- Nareszcie, skarbie! – Rozległo się od progu i Młody pobiegł ucałować niską, drobną kobietę, która najprawdopodobniej była jego matką. – Cześć chłopcy!
- Dzień dobry, pani Sykes! – odpowiedzieli zgodnie, całując ją po kolei w policzek.
- A cóż to za urocza panienka? Który z was może się pochwalić tą dziewczyną? Nath? – Spojrzała na swojego syna, który się zawstydził.
- Dopiero ją poznaliśmy – wyjaśnił Loczek. – Rozjechaliśmy ją wózkiem bagażowym na lotnisku… - Cios w żebra od łysego kolegi przerwał dalszy potok słów.
- Zdarzył się mały wypadek i musieliśmy udzielić jej pomocy – dokończył Łysy, którego imię najprawdopodobniej brzmiało Max.
- Oj, kochana! Nic ci nie jest? Dobrze się czujesz? – spytała kobieta, z troską obejmując nastolatkę i prowadząc ją do wnętrza domu.
- Tak, dziękuję.
- Może mieć wstrząs mózgu. A ty jako pielęgniarka… - zaczął Nath, ale kobieta mu przerwała gestem ręki.
- Przynieś mi torbę.
Posłuszny chłopak znikł w jednym z pokoi, by po chwili wrócić do zebranych z lekarską torbą.
- Nie tę torbę – westchnęła pani Sykes, podnosząc się z kanapy, na której dopiero co usiadła i idąc do korytarza.
Z wieszaka zdjęła swoją torebkę i zaczęła okładać nią wszystkich chłopaków po kolei.
- A macie, wstrętni figlarze! Co wy sobie wyobrażacie!? Że możecie się wygłupiać, nie zważając na konsekwencje?! Coś poważniejszego mogło stać się tej dziewczynie! – wydarła się do ucha syna i przyłożyła mu po raz drugi, mimo iż odebrał już swoją porcję lania. - A wy jak gdyby nigdy nic, przywozicie ją tutaj!
Madzia jako jedyna siedziała teraz na kanapie, więc postanowiła wstać, żeby nie czuć się głupio. Kobieta przycisnęła ją ręką z powrotem do pozycji siedzącej.
- Siedź, słonko. Muszę się rozprawić z tymi idiotami. Przepraszam, że musiałaś ich znosić. – Odwróciła głowę w stronę zespołu i wydarła się na całe gardło. - Czy wy macie puste łby?!
- Przepraszam, mamo. Ale nie mogliśmy jej pozwolić lecieć samolotem. Coś mogło się stać – tłumaczył się Nath.
- Samoluby! Nawet nie pomyśleliście o jej zdrowiu, chodziło tylko o to, żeby się wymigać! A gdzie w ogóle jest Fitzpatrick? – spytała po chwili namysłu, rozglądając się wokoło.
Madzia zamyśliła się. Wydawało jej się, że wcześniej mówili o jakimś Patricku. Albo nazywał się dość dziwnie, albo źle zrozumiała. Nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bo próbowała nadążyć za kłótnią.
- Gdybyśmy się o nią nie troszczyli, ucieklibyśmy zaraz po jej potrąceniu wózkiem bagażowym – zachichotał Krzywonos, a wielka torba poszybowała w stronę jego głowy i uderzyła w nią boleśnie.
- Masz mdłości, słońce? – kobieta zwróciła się do Madzi, która pokręciła głową. - Zaparzę ci herbatę ziołową. Wiem, że zostawianie cię z nimi jest ryzykowne, ale postaraj się wytrzymać – powiedziała z szerokim, troskliwym uśmiechem i wyszła do kuchni, rzucając chłopakom mordercze spojrzenie. – Bez głupot!
- Więc… Przegapiłaś samolot, co? – spytał Indianin, siadając na kanapie, ale najdalej od niej, jak się tylko dało.
- Tak.
- A gdzie leciałaś, jeśli mogę spytać?
- Do domu.
- Czyli gdzie?
- Do Polski.
- Do Polski?! – spytali równocześnie, jakby nigdy nie słyszeli o tym kraju.
- Tak.
- A ile masz lat?
- Szesnaście.
- Przyjechałaś tu na wakacje? – Siva kontynuował przesłuchanie, a Madzia lakoniczne odpowiedzi.
- Nie.
- Głupku, przecież zbliżają się święta! Wakacje były pół roku temu! – rzucił Krzywonos, zakładając nogi na stół.
- Racja… Więc, przyjechałaś tu na święta?
- Nie.
- Na wycieczkę?
- Nie.
- Cóż, kończą mi się opcje. Przydałaby się mała pomoc – powiedział szeptem, ale tak głośnym, że wszyscy go słyszeli.
- Wybacz mu, przeważnie jest dziwny. – Loczek przejął inicjatywę. – Jestem Jay. To jest Siva, Nath, Tom i Max – przedstawił po kolei. – A ta urocza niewiasta to Beverly Sykes, mama naszego Beniaminka.
- Miło mi – powiedziała, wdzięczna, że wreszcie ktoś przedstawił jej imiona. Wcześniej wyszli chyba z założenia, że musi ich koniecznie znać, ale kiedy podała, skąd pochodzi, najwyraźniej wykluczyli ewentualność, że może być ich fanką. – Kiedy będę mogła iść? – spytała, spoglądając na każdego z osobna.
Nie byli pewni co jej odpowiedzieć, więc z nadzieją powitali panią Sykes, która właśnie wróciła z herbatą. Postawiła ją przed swoim gościem.
- Proszę, słoneczko.
- Też bym się napił, mamo – wtrącił Nath, a ona zmroziła go wzrokiem.
- Nie zasłużyliście! Żaden z was! Wstydźcie się za siebie! Nie było was ponad miesiąc, koncertowaliście po świecie, a teraz wracacie i od razu robicie rozróbę? Naprawdę nieładnie! I zabieraj te śmierdzące syry ze stołu! – wrzasnęła na Krzywonosa, który spotulniał jak baranek.
Beverly mogła być niepozorną kobietą, ale najwyraźniej miała spory autorytet wśród chłopaków.
- I co zamierzacie teraz zrobić? Mam ją adoptować? – spytała zrezygnowana, siadając na kanapie. – Mówiliście, że potrąciliście ją na lotnisku. Pewnie wracała do domu.
- Do Polski – wtrącił Nath.
- Do Polski? No proszę. Byłabyś już w samolocie, gdyby nie ci idioci?
- W sumie właśnie bym startowała – oznajmiła, spoglądając na zegarek.
- I co teraz zrobimy? – spytał Nath, wpatrując się to w matkę, to w Maggie, która siedziała skulona na kanapie. Czuła się bardziej niezręcznie niż przy One Direction. Tamci chłopcy byli przynajmniej w podobnym do niej wieku.
- Kiedy jest następny samolot? Trzeba to sprawdzić w Internecie i zamówić bilet. – Beverly przetarła oczy dłonią.
Łysy wyszedł do kuchni, by nalać sobie szklankę wody, jako że nie mógł liczyć na żadną herbatę.
- A co z wstrząsem mózgu?
- Nie ma żadnego wstrząsu, skarbie – odpowiedziała Beverly synowi. - Wszystko z nią w porządku, ale przez was przywiezie do Polski niezbyt przyjemne wspomnienia o chłopakach z naszego kraju.
- Nie jest aż tak źle – roześmiała się. – Poznałam One Direction.
Max, który właśnie wrócił z kuchni i popijał wodę mineralną, wypluł to, co nabrał do ust tak, że wylądowało na twarzy Natha.
- Nie fajnie stary! – Chłopak wytarł mokrą twarz.
- Szczęściara z ciebie! Niall jest słodki. To mój ulubieniec… - rozmarzyła się Beverly, a syn spojrzał na nią spode łba.
- Mamo! – odchrząknął znacząco, kiedy kobieta się rozmarzyła.
- No co? To uroczy chłopcy! Przyleciałaś tu na ich koncert?
- Nie. Do pracy. Reżyser ich najnowszego teledysku zatrudnił mnie jako asystentkę. Cóż… stażystkę.
- I tu wyjaśnia się kwestia, której Siva za nic nie mógł z ciebie wyciągnąć – roześmiał się Jay.
- No to masz szczęście. Poznałaś dwa najbardziej popularne zespoły popowe w kraju.
To prawda. Gdyby po wyjściu z bungalowa spotkała jeszcze JLS, chyba zeszłaby z tego świata na zawał.
- To ja skorzystam z łazienki – oznajmił z niesmakiem Łysy. Najwyraźniej nie przepadał za rywalami.
- Słonko, zaniesiesz moją torbę lekarską do pokoju? Nie będzie mi już potrzebna – zwróciła się Beverly do syna.
- Jasne, mamo.
Nath wyszedł z pokoju i oprócz jego matki i Madzi, zostało już tylko trzech kawalerów.
- Chłopcy, nie jesteście czasem głodni? Zrobiłam kanapki, są na stole w kuchni.
Cała trójka zgodnie poderwała się z miejsca i ruszyła po przekąskę. Zabawa w bolidy pochłonęła ich do tego stopnia, że zapomnieli o głodzie, który towarzyszył im podczas oczekiwania na menadżera.
- Teraz sobie przypomniałam, skąd cię kojarzę – zagadnęła Beverly szeptem, kiedy zostały same. Spod stołu wyciągnęła dzisiejszą gazetę i pokazała dziewczynie wielkie zdjęcie na pół strony, na którym widniała ona nachylona nad Liamem i podająca mu coś do ręki. Wyglądało, jakby chciała ją złapać.
- Proszę pani, to nieporozumienie – powiedziała, tłumacząc niefortunne zdjęcie, które niechybnie sugerowało romans. – Ja mu tylko oddawałam telefon, a ktoś zrobił zdjęcie i… To pomyłka! Dlatego Joe mnie zwolnił i kazał wracać do domu.
- Dziecko, ja ci wierzę. Gdybyś wiedziała, jakie rzeczy wypisują o The Wanted. A jakie o moim biednym synku! Wiele razy było mu przykro z powodu złych plotek. One potrafią zrujnować życie. Ale nie martw się. Nie daj im tej satysfakcji. I tłumacz się, kiedy masz okazję. Mówiąc „bez komentarza”, tak naprawdę potwierdzasz plotki – poradziła kobieta, odchrząkując i czytając jedno ze zdań z artykułu. – „Nastolatka odmówiła komentarza na temat swojego romansu z członkiem zespołu. Pewnym faktem natomiast jest, że nie zaprzeczyła, że pobiła Danielle Peazar, jego ówczesną dziewczynę”. Nigdy nie mów „bez komentarza”!
- Na co „bez komentarza”? – spytał Nath, który właśnie wrócił do pokoju.
- Właśnie? – dodali pozostali członkowie zespołu, którzy wrócili z kanapkami.
- Nic, nic. Babskie sprawy. – Beverly sprytnie zmieniła temat i puściła do Madzi oczko.
Drzwi otworzyły się nagle z trzaskiem i stanął w nich wysoki, chudy mężczyzna w okularach.
- To jakaś kpina! – oznajmił rozwścieczony, widząc, że chłopacy jak gdyby nigdy nic zajadają kanapki w domu jednego z nich. – Czekam na was na lotnisku, a tu dowiaduję się, że była pewnego rodzaju rozróba z wózkami bagażowymi i piątką pacanów, łudząco podobnych do was. No i jeszcze jakąś laską, którą rzekomo porwaliście. Kierowca wynajętego przez was samochodu udzielił wywiadu prasie. Czyście rozum postradali?! Wyścigi?
- Cóż, długo się nie pojawiałeś, a nam się nudziło, więc…
- Nikt cię nie pytał o zdanie, Parker! – wrzasnął mężczyzna na Krzywonosa, który skulił się w sobie. – A na dodatek zabraliście tę dziewczynę ze sobą, tak? To ona? – wskazał na Madzię, która z półotwartymi ustami obserwowała, jak traktuje ich jak śmieci.
- Mogła mieć wstrząs mózgu – wyjaśniła Beverly, stając w obronie chłopaków.
- Sraty-taty, gacie w kraty. – Madzia nie zrozumiała, co mężczyzna powiedział, ale najprawdopodobniej coś w tym guście.
- Patrick, co ty tutaj robisz? – spytał Max, który właśnie wrócił z łazienki.
- Co ja tutaj robię? Po długim oczekiwaniu na mój zespół i zapuszczeniu korzeni, postanowiłem sprawdzić, gdzie mogła się udać banda idiotów i wpadłem, że nie ma to jak na mamusinym garnuszku. No i jestem! Patrick Fitzpatrick, do usług – przedstawił się, zginając się w pół.
A jednak dobrze zrozumiała. Miał strasznie głupie nazwisko, rodzice musieli go nie lubić.
- Wasi rywale są na topie listy przebojów, podczas gdy wy lecicie sobie w kulki. Do roboty! Musimy jechać na próbę do Jingle Bell Ball. Macie super podnoszoną i kręcącą się scenę. Trzeba sprawdzić, czy to badziewie działa.
- Nie gniewaj się, ale dopiero co przyjechaliśmy i chcemy odpocząć – zauważył Jay, a Patrick cisnął w jego stronę gromy z oczu.
- Podobno długo na mnie czekaliście, więc sobie odpoczęliście – prychnął, wskazując rękoma drzwi. - Zostawcie tę ofiarę wypadku i zbierajcie manatki.
- Nie wiem jak wy, ale ja nigdzie nie idę – oświadczył Max, rzucając się na fotel i zakładając nogi na stół, które szybko z niego ściągnął, widząc mordercze spojrzenie pani Sykes.
- Chyba jasno rozmawialiśmy, że kiedy będziesz dla nas niemiły, będziemy musieli zrezygnować z twoich usług – dodał Siva.
- Ale ja nie potrafię być miły! – zaparł się mężczyzna.
- To zatrudnij kogoś, kto potrafi. Na przykład asystentkę. Maggie ma za sobą pewne doświadczenie w tej dziedzinie – zaoferowała Beverly, a wszyscy spojrzeli na nią zszokowani. – No co? Dobry glina i zły glina! Duet idealny!
Zapanowała konsternacja, ale po chwili namysłu chłopcy doszli do wniosku, że to dobry pomysł.
- Jesteśmy jej coś winni – zauważył Nath. – Skoro i tak przegapiła przez nas samolot, niech przynajmniej trochę zarobi.
- Co racja to racja – dodał Jay. – Przydałaby ci się miła asystentka, która potrafiłaby wynegocjować dla nas trochę sympatii z twojej strony.
- Wy chyba żartujecie! Jakaś małolata ma być moją asystentką? – mężczyzna prychnął, ale widząc skierowane w swoją strony liczne pary oczu, złagodniał. – W porządku. Jeśli dziewczyna nie ma nic przeciwko, zgadzam się.
- Dziewczyna ma na imię Maggie – zauważył zdecydowanie Nath. – I się zgadza. Zgadzasz się, prawda? – spytał dziewczyny, żeby upewnić się, że jego słowa mają sens.
Co ona wyrabiała? Gdyby była tu mama, zapewne dostałaby zawału. Zresztą, każdy o zdrowych zmysłach dostałby zawału.
- Zgadzam się – oświadczyła zdecydowanie i obserwowała jak Patrick Fitzpatrick przewraca się jak długi na ziemię. Takiego obrotu spraw się nie spodziewał.
~*~
 

2 komentarze:

  1. Opowiadanie jest świetne czytałam je wcześniej na kotku ale potem zgubiłam link.
    I naprawdę dziękuję za komentarz, ma dla mnie szczególne znaczenie bo napisała go osoba która tak wspaniale piszę.
    Tamtego bloga już zakończyłam, ale mam nowego mojahistoriathewanted.blogspot.com/. Zapraszam i jeszę raz świetne opowiadanie.
    P.S mogła byś dodać obserwatorów na bloga nie chciała bym przeoczyć żadnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Fajnego masz bloga. Czytałyśmy Twój komentarz i się cieszymy , że Ci się podoba. Każdy komentarz wiele dla nas znaczy . :D

    OdpowiedzUsuń